czwartek, 30 kwietnia 2009

Czy na świńskiej grypie można zarobić?

Już pewnie dotarło do Ciebie, że mamy epidemię świńskiej grypy. Jest to druga po ptasiej grypie tak dziwna mutacja tego wirusa, tym razem powstała z mutacji wirusa ludzkiego, ptasiego i świńskiego oznaczana symbolem A/H1N1. Jedni się martwią a inni zastanawiają jak na tym zarobić.

Jak zwykle media szukają sensacji i nakręcają atmosferę co chwilę podając liczbę osób, które zmarły już na tę chorobę. W chwili gdy piszę ten wpis były to 103 osoby a na pewno będzie ich więcej. Nie da się ukryć, że jest to zwykłe ludzkie nieszczęście, ale jak pewnie już wiesz nikt nie mówił, że życie będzie łatwe… Aby jedni mogli zarobić inni muszą stracić…


Epidemia dotyczy świata medycznego więc w tym kierunku należy szukać możliwych źródeł zarobku. Na pewno zarobią firmy farmaceutyczne produkujące szczepionki na grypę i choć eksperci nie są zgodni czy zwykłe szczepionki na ten sezon zadziałają, to raczej znajdą się ludzie chętni się zaszczepić. A co jeśli ubierzesz się za zimno i złapie Cię katar? Na pewno w strachu przed chorobą tym razem jej nie po prostu nie przechodzisz, tylko pójdziesz do lekarza i wykupisz całą receptę leków. Zarobi więc lekarz/prywatna firma medyczna i znów producenci leków.

Jeśli pracujesz w branży medycznej lub farmaceutycznej możesz liczyć na prawdziwe żniwa. Perspektywa Twoich zysków może zachęcić inwestorów do kupowania akcji spółek z tego sektora. I tu niestety muszę Cię zmartwić, ale cały polski sektor medyczny i farmaceutyczny należy do zachodnich koncernów i na GPW nie znajdziesz spółki w którą moim zdaniem warto inwestować w tym kontekście. No bo przecież nie w Bioton?

A żeby nie było, że na kataklizmach można tylko zarobić, to od razu napiszę, że najprawdopodobniej na całość gospodarki będzie to miało negatywny wpływ, gdyż zwiększą się bariery prowadzenia działalności. Nie wspominam już o stratach spowodowanych przebywaniem na chorobowym. No i na koniec – ludzkiej śmierci nie można i nie powinno się wyceniać!

niedziela, 26 kwietnia 2009

Przekleństwo Bałtów


Wszystkie trzy państwa bałtyckie miały jeszcze niedawno kwitnące gospodarki były stawiane za wzór dla pozostałych krajów naszego regionu. Niskie podatki liniowe, kwitnący sektor nieruchomości i bliska perspektywa przyjęcia euro powodowały, że wszyscy uwierzyli, że na naszych oczach powstają nowe tygrysy Europy. Estonia wypracowała sobie nawet nadwyżkę budżetową. Nagle czar prysł.

Z trzech państw bałtyckich w najgorszej sytuacji jest Łotwa, która już raz korzystała z pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), by ratować swoją gospodarkę przed zapaścią. Z 10-procentowego wzrostu w zeszłym roku przeszli do prognozowanego obecnie 12-procentowego spadku w tym roku. Perspektywa przyjęcie euro znacznie się oddaliła, a co gorsze waluta Łotwy pozostaje w mechanizmie ERM2, więc pole do manewru mają niewielkie i ewentualna dewaluacja łata nie wchodzi w grę. Nie lepiej jest na Litwie i w Estonii. Tym bardzie należy się dwa razy zastanowić zanim wprowadzi się teraz Polskę do ERM2, o czym już pisałem.


Nie tylko ERM2 stoi na przeszkodzie dewaluacji państw bałtyckich. Bliska perspektywa przyjęcia euro sprawiła, że większość kredytów mieszkaniowych udzielana była właśnie w tej walucie. Dewaluacja oznaczałaby zatem znaczący wzrost zadłużenia ludzi. Zdecydowano się zatem na cięcie wydatków publicznych i płac, co i tak spowodowało masę demonstracji. Sytuacja nie jest ciekawa i nie zazdroszczę rządom tych krajów.

Powstaje pytanie co doprowadziło do tej sytuacji? W dużo większym stopniu niż u nas są tam obecne banki skandynawskie, które ochoczo finansowały tamtejszą gospodarkę. Perspektywa przyjęcia euro znacząco obniżyła stopy procentowe. Dodatkowo niskie podatki skłaniały ludzi do konsumpcji. Bańka na rynku mieszkaniowym urosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Dopóki wszystko było w porządku Bałtowie cieszyli się z rosnących pensji i dobrobytu. Nadmierna konsumpcja i wzrost zadłużenia w walutach obcych spowodowały, że kraje stały się niezwykle zależne od napływu kapitału z zagranicy. Kiedy na świecie rozpoczął się kryzys finansowy, kapitał zagraniczny odpłynął.

To jeszcze odpowiedzmy sobie na pytanie jakie wnioski możemy wyciągnąć dla nas ? Po pierwsze, że polityka gospodarcza powinna być dostosowana do czasów w których żyjemy. To co świetnie sprawdzało się w czasach hossy niekoniecznie przyniesie spodziewane efekty gdy mamy spowolnienie. Niektórzy mogą też zauważyć, że nie można opierać całej gospodarki na kapitale z zagranicy, bo ten tak jak szybko napływa tak i szybko odpływa (tutaj jako przykład nie tylko Bałtowie ale i np. Irlandczycy).

Jak to mówią lepiej uczyć się na cudzych błędach, więc obserwujmy dokładnie naszych sąsiadów i starajmy się nie popełniać ich błędów.

Artykuł zainspirowany tekstem.

środa, 22 kwietnia 2009

Pożegnanie z neostradą

Informacja może już nie taka nowa, ale dla tych którzy nie wiedzą informuję, że TP SA na jesieni zrezygnuje z marki Neostrada dla swego szerokopasmowego dostępu do Internetu i zastąpi ją znakiem Oragne. Niby nic wielkiego, po prostu unifikacja oferty w całej grupie kapitałowej na świecie, ale dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić polityce francuskich firm w Polsce.

Wiele osób się na nią wkurza (w tym ja), ale trzeba przyznać że Neostrada na stałe wpisała się w nasz krajobraz. Telekomunikacja wydała spore pieniądze na jej promocję a teraz jedną decyzją chce to wszystko wrzucić do kosza. Usługi szerokopasmowego dostępu do internetu oferowane będą pod marką Orange. Można się zacząć zastanawiać nad sensem ekonomicznym i biznesowym tej decyzji. Przecież na włożenie do umysłów ludzi nowej nazwy trzeba będzie wydać spore pieniądze, na których nadmiar spółka raczej nie cierpi w czasach kryzysu.

Już raz Francuzi przeprowadzili taką operację, gdy z Polskiego rynku zniknęła Idea i pojawiło się w jej miejsce właśnie Orange. Dobre dwa lata zajęło marketingowcom przyzwyczajenie nas do nowego brandu, a przypadku POPa zakończyło się to niepowodzeniem i Orange Go poszło do lamusa. Czy tym razem też się uda? Tego pewnie nikt nie wie.

Po co więc narażać się na spore wydatki, których ostatecznego efektu nie można być pewnym? Od znaku Orange polskie spółki płacą francuskiej matce opłatę. I wszystko jasne... Francuzi próbują podreperować swój budżet ściągając daniny z kolonii. Tak, właśnie! Ogólnie wiadome jest, że koncerny znad Loary traktują swoje zagraniczne oddziały tak, jak kiedyś traktowali kolonie. Jednym słowem wysysają z nich ile tylko mogą.

Przykład z Orange i neostradą nie jest tu odosobniony. Na rynku ogólnie wiadomo, że w innych firmach jest dokładnie tak samo. Wszystkie zakupy realizowane są przez centralę, która oczywiście nakłada na nie odpowiednią marżę. Nawet awanse i polityka kadrowo-płacowa uzależniona jest od centrali za granicą. I to wszystko w świetle ogólnie obowiązującego prawa. Co gorsza nic na to nie poradzimy. Musimy pogodzić się z tym, że bez własnego kapitału na zawsze zostaniemy tylko kolonią.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Odwieczny dylemat - kupić czy wynająć?

Jeśli jeszcze nie masz własnego domu lub mieszkania to na pewno temat dla Ciebie! Na pewno zastanawiasz się czy kupić własne czy jednak wynająć? Dylemat to stary jak świat. Spróbujmy zastanowić się wspólnie co zrobić.

Najpierw zastanówmy się jakie są plusy posiadania własnego domu/mieszkania. Dla zwykłych ludzi najważniejszą zaletą jest to, że w ten sposób gromadzą bogactwo (nawet jeśli kupili go na kredyt to zamiast płacić czynsz najemcy budują własny stan posiadania). Ale ma to także bardzo pozytywny wpływ na gospodarkę., gdyż zachęca ludzi do oszczędzania. Dodatkowo ludzie, którzy posiadają własny dom lub mieszkanie dużo lepiej identyfikują się z otoczeniem i częściej biorą czynny udział w życiu społecznym. Dowiedziono także, że jeśli mieszkasz u siebie, będziesz lepiej zachęcał dzieci do nauki niż gdybyś tylko wynajmował.


Jak widzisz posiadanie własnej nieruchomości jest korzystne nie tylko dla obywatela ale także i dla jego kraju. Dlatego też coraz częściej jest to wspierane przez rządy. W niektórych krajach (w tym do nie dawna w Polsce) można odliczyć odsetki od kredytów hipotecznych od dochodu podlegającego opodatkowaniu. Obecnie praktykowany jest u nas program "Rodzina na swoim" w ramach którego państwo dopłaca do kredytu, dzięki czemu można płacić niższe raty.

Nie można jednak zapominać, że to właśnie niespotykana do tej pory dostępność kredytów i niskie stopy procentowe napompowały bańkę na rynku nieruchomości, która stała się początkiem obecnego kryzysu. Okazało się, że majątek ulokowany w nieruchomościach znacznie stopniał, a wielu ludzi zostało z kredytami, które znacznie przekraczają obecną wartość posiadanych przez nich domów czy mieszkań (stąd banki próbowały renegocjować warunki umów). Nie wspominając już o tych, którzy kupili mieszkania na kredyt jako inwestycję ich kapitału (a dobrze tak spekulantom! ;-] ).

Jakie zatem mogą być minusy posiadania domu? Dość jasnym jest, że jeśli masz własną nieruchomość to jesteś mniej mobilny. Jednym słowem jesteś mniej skłonny do przemieszczania się w inne miejsce np. w poszukiwaniu pracy. Jest to zatem pewien minus od strony społecznej. Dodatkowo wynajmując nie musimy martwić się o wszystkie niezbędne naprawy i remonty. W końcu to nie nasze, więc jak się zacznie lać na głowę to będzie można poszukać czegoś innego.

W takim razie kupić mieszkanie czy wynająć? Moim zdaniem kupić, bo jednak co Twoje to Twoje! Jedyne co bym sugerował to żeby się nie spieszyć. Przy obecnej sytuacji na rynku (nieruchomości i pracy) lepiej jeszcze chwilę poczekać jeśli naprawdę nie musisz mieć własnego m ‘już i teraz’. Po pierwsze moim zdaniem ceny mieszkań jeszcze spadną, a więc po co przepłacać jeśli można mieć coś taniej. A dodatkowo jeśli nie masz wystarczająco dużo własnej gotówki, aby sfinansować zakup to obecnie nie jest najlepszy czas na branie hipoteki. Ten rok będzie pewnie najtrudniejszy i jeśli nie masz 100% pewności, że Twoje źródło dochodów nagle się nie skończy (pracując na etat tak naprawdę to chyba nikt nie może być tego pewien a i ci którzy mają własną działalność też nie wiedzą czy będą mieli zamówienia). Lepiej w takim razie nie ryzykować, że będziesz musiał przestać spłacać kredyt i np. komornik zlicytuje dopiero co kupione mieszkanie.

Sam jestem jeszcze przed zakupem własnego m ale wiem że kiedyś je kupię :-) Artykuł zainspirowany tekstem.

Gadżety reklamowe – reklama internetowa i odzież reklamowa

Dziś kolejny artykuł z serii Blogvertisingu. Jego tematem będzie reklama i gadżety reklamowe. Okazuje się, że w czasach kryzysu są to bardzo ważne oręża w walce o klienta. Kiedy rynek się kurczy trzeba włożyć jeszcze więcej wysiłku, aby klient wybrał właśnie Twój produkt. Często zwykłe metody nie wystarczają i trzeba skorzystać z czegoś bardziej wyrafinowanego. Stąd pomysł aby wykorzystać np. gadżety reklamowe lub odzież reklamowa. Im bardziej uda Ci się odróżnić od innych tym lepiej. Im szybciej zostaniesz zauważony na rynku tym więcej sprzedasz a odzież reklamowa może być czymś czego nie wykorzystał jeszcze Twój konkurent! Nie zapominaj też o narzędziu jakim jest reklama internetowa, szczególnie jeśli Twoją grupą docelową są ludzie młodzi. Musisz być przecież obecny tam gdzie i oni, a reklama internetowa to jedno z najlepszych mediów.
Reklama Na Blogach

czwartek, 16 kwietnia 2009

Wolna kultura bankowości, ale jednak kultura

Dzisiejszy wpis miał dotyczyć sytuacji w krajach bałtyckich, ale co się odwlecze to nie uciecze, a że szybkiej zmiany tej sytuacji się nie spodziewam, więc na taki wpis jeszcze przyjdzie czas. Tymczasem dziś miło zaskoczył mnie Alior Bank, dlatego postanowiłem zadedykować im ten wpis.

Być może pamiętasz jak pisałem o konkursie, który zorganizował ten bank tuż przed startem. Dla osób które zarejestrowały się na ich stronie i odpowiedziały na 9 pytań bank na dzień dobry przelewał na konto 100 zł. Ja swoją stówkę zganąłem :-) Ale to nie wszystko. Wszyscy mogli zapraszać do zabawy inne osoby np. swoich znajomych. Budowało to na początku bazę klientów banku i dzięki szumowi, który wokół tego powstał dawało możliwość dość skutecznej reklamy. Wśród osób, które zaprosiły jak najwięcej osób bank rozlosował nagrody.

Ja zaprosiłem kilka osób i znalazłem się w gronie szczęśliwców którym bank przyznał firmowego pendiva ;-) Nagroda może i nie poraża, ale chcę ostatecznie trochę pochwalić bank za co innego. Pendriva wysłano do mnie przesyłką kurierską z DHLa. Niestety przez większość dnia nie ma mnie w domu, więc nie mogłem jej w ten sposób odebrać. Gdyby to była zwykła Poczta Polska to dało by radę, ale niestety kurier do domu to w moim przypadku nie najlepszy pomysł (inna sprawa, że dość kosztowny w stosunku do przyznanej nagrody). Postanowiłem więc skontaktować się z bankiem i zapytać czy istnieje inna możliwość odbioru/ponownej wysyłki. Odpisali, żebym podał adres pod którym byłbym dostępny i … nastała cisza na praktycznie dwa miesiące.

Właściwie to spisałem sprawę na straty i nawet nie dziwiło mnie, że bank zrezygnował z ponownej wysyłki. Aż tu dziś… odebrałem przesyłkę z nagrodą. Przyszła zwykłą przesyłką pocztową w kopercie z bąbelkami (porządnie zapakowana!). Wprawiło mnie to w tak dobry nastrój (mała rzecz a cieszy;-]), że postanowiłem napisać o tym na blogu i pochwalić Aliora. Może i działają wolno (i wprowadzają czasem klientów w błąd), ale działają. Jestem tego żywym przykładem.

wtorek, 14 kwietnia 2009

Z czego składa się oprocentowanie mojego kredytu?

Pisałem już o bankach, które próbują renegocjować warunki już udzielonych kredytów z klientami a ostatnio także o możliwych kłopotach, które mogą czekać nasze banki. Co łączy oba te wpisy? Pokazują, że niektóre banki miały i maja problemy z prowadzoną przez siebie polityką cenową i sprzedażą. Okazuje się, że oprocentowanie kredytów, które oferowały było zbyt niskie. A co powinno bankowi pokryć oprocentowanie Twojego kredytu?

Od strony klienta oprocentowanie może być stałe, lub zmienne. Dodatkowo może być ustalane decyzją banku lub składać się ze stopy bazowej i marży. Jedyne o co powinieneś się zatroszczyć o by było ono dla Ciebie jak najkorzystniejsze.

Oprocentowanie kredytu można jednak rozpatrywać także od strony banku. Niezależnie jak jest ono konstruowane powinno pokryć trzy podstawowe części: koszt pieniądza, koszt ryzyka kredytowego oraz marżę banku. Jest to pewne uproszczenie, ale moim zdaniem są to trzy najważniejsze składniki. Spróbuję Ci je po kolei opisać.

Koszt pieniądza to w skrócie oprocentowanie jakie płaci bank za zdobycie środków, których potem udziela Ci w formie kredytu. W normalnych warunkach jest można przyjąć że jest to stopa WIBOR dla kredytów złotowych lub np. stopa LIBOR dla walutowych. Jednak obecnie rynek międzybankowy właściwie nie istnieje, dlatego też banki walczą o depozyty od klientów i słono za nie płacą. Dodatkowo zauważ, że większość depozytów to te o okresie do jednego roku, a kredyty udzielane są na o wiele dłuższe terminy.

Jeśli oprocentowanie kredytu dla Ciebie to tylko WIBOR plus marża, to bank udzielając Ci kredytu powinien w swoją marżę wpisać także ewentualne odchylenia kosztu pieniądza od stopy rynkowej w przyszłości. Te banki, które jeszcze niedawno walczyły o klientów coraz niższym oprocentowaniem kredytów zapomniały o tym i teraz próbują to sobie odbić podnosząc marże dla nowych kontraktów i renegocjując już zawarte. Jest to oczywiście niedopuszczalne! Trzeba było myśleć zawczasu.

Koszt ryzyka kredytowego to nic innego jak rezerwy na niespłacone kredyty. Nawet jeśli wierzyć w to, że większość ludzi biorąc kredyt nie myśli o tym, że go nie spłaci to jednak zdarzają się różne sytuacje życiowe. Ponieważ część kredytów nie jest spłacanych to bank już w momencie udzielenia kredytu zawiązuje jakąś część rezerw na wypadek, gdybyś przestał spłacać swoje raty. W tym celu powstają w bankach specjalne modele na podstawie których bank wylicza odpowiednią kwotę rezerw. Są one tworzone na bazie obserwacji z ostatnich trzech lat, a jak mnie pamięć nie myli to był to bardzo dobry okres dla naszej gospodarki i spłacalność była wysoka, a więc i rezerwy niskie. Teraz sytuacja się zmienia, a więc i koszty rezerw rosną – także w stosunku do już udzielonych kontraktów. Zauważ jednak, że w oprocentowaniu dla Ciebie koszty rezerw pokrywane są także w marży. I znów dochodzimy do tego, że banki które oferowały niskie marże mają teraz kłopoty, bo nie pokrywają im one wszystkich kosztów.

Trzeci składnik to marża, ale i ona nie jest jeszcze zarobkiem na czysto. Musi ona przecież pokryć w pierwsze kolejności koszty pracowników, którzy obsługują Twój kredyt i którzy Ci go sprzedali. Dopiero reszta stanowi zarobek banku. Nie wspominam już o kosztach systemów informatycznych, bo takie też przecież istnieją.

W czasach wzrostu gospodarczego banki prowadziły bardzo luźną politykę kredytową. Rynek międzybankowy funkcjonował normalnie, rezerwy były niskie. Konkurowały one niskimi marżami. Jak jednak już przeczytałeś, marża Twojego kredytu nie jest czystym zarobkiem banku – musi pokryć jeszcze ewentualne zmiany kosztu pieniądza w przyszłości, rezerwy kredytowe i koszty pracowników. Banki, które dawały kredyty na zbyt niskich marżach mają teraz spore trudności. Stąd właśnie możliwe tsunami. Szkoda tylko, że przez niefrasobliwość niektórych będzie cierpieć cała gospodarka.

piątek, 10 kwietnia 2009

Czy naszym bankom grozi tsunami?

Pewnie większość już słyszała o wypowiedzi Mateusza Morawieckiego – prezesa BZ WBK, o tym że naszym bankom grozi prawdziwe tsunami w tym roku i wiele z nich może mieć problemy z przetrwaniem. Ile w tym prawdy? Zastanówmy się czy banki mają kłopoty.

Pan Morawiecki roztacza taką oto wizję: Banki z jednej strony płacą dużo za depozyty (chociaż to się powoli kończy) i jednocześnie właściwie nie udzielają kredytów, a oprocentowanie tych które jeszcze dają jest zbyt niskie, aby pokryć koszt pieniądza. Jednym słowem bank więcej płaci za depozyt niż zarabia na kredycie. Taki paradoks ekonomii. Powoduje to, że marża odsetkowa banków gwałtownie spada, co pociąga także za sobą spadek zysków.

Jednocześnie z drugiej strony spowolnienie gospodarcze powoduje, że coraz więcej firm i ludzi ma problemy ze spłatą już zaciągniętych kredytów. Oznacza to, że banki muszą tworzyć na nie rezerwy co także uderza w ich wyniki. Jeśli jakiś bank prowadził luźną politykę kredytową i rozdawał np. karty kredytowe na prawo i lewo to może mieć teraz spore problemy.

Nie można zapominać o trzecim problemie, którego M.Morawiecki akurat nie wymienia, a o którym było już słychać przy publikacji przez banki wyników za IV kwartał. Chodzi mi oczywiście o wycenę papierów wartościowych. Duża zmienność rynku powoduje, że wyniki z tej pozycji wahają się jak w kalejdoskopie. Szczególnie dało się to we znaki ING, które popłynęło na polskich euroobligacjach i kosztowało ich to 280 mln PLN!!!

Można pomyśleć, że skoro banki kiedyś zarabiały to jak teraz będą miały straty to mają przecież z czego je pokryć. To prawda – będą pokrywać je ze swoich kapitałów. Banki obowiązują jednak co do nich pewne regulacje - m.in. powinny posiadać współczynnik wypłacalności na poziomie min. 8%, a obecnie Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) rekomenduje, aby zwiększyć jego poziom do 10%. Współczynnik wypłacalności powstaje poprzez podzielenie kapitałów własnych banku przez tzw. wymóg kapitałowy z tytułu różnych ryzyk (w tym 8% aktywów ważonych ryzykiem (RWA)). Można w skrócie powiedzieć, ze im więcej kredytów bank udziela, tym wyższe ma RWA (choć zależy to oczywiście od klasy ryzyka aktywów).

Dochodzimy zatem do sytuacji w której banki będą musiał zwiększyć swoje kapitały albo znacząco ograniczyć akcję kredytową. Biorąc pod uwagę to, że większość zagranicznych central naszych banków ma kłopoty, to pierwsze wyjście jest pewnie mało realne. Aby spełnić wymagania nadzoru banki zostaną zmuszone do jeszcze większego ograniczenia skali działalności. Jak już jednak kiedyś pisałem przykręcenie kurka z kredytami przez Banki pogłębi tylko spowolnienie i na dobre przyniesie nam do Polski recesję. Stąd dość rozsądny moim zdaniem głos prezesa BZ WBK, aby zastanowić się czy w warunkach obecnego kryzysu należy zacieśniać wymagania.

Warto tutaj jeszcze porównać podejście nadzoru w Polsce i USA do walki z kryzysem. W Polsce próbuje się wprowadzać kolejne ograniczenia, które zmniejszają dostępność kredytów i pogarszają wyniki banków. W Stanach jest całkowicie odmiennie. Financial Accounting Standards Board (FASB) wprowadziła właśnie nowe przepisy określające tzw. wartość godziwą (fair value) papierów dłużnych. Pozwalają one na dużo większą swobodę w wycenie i odchodzenie od wyceny rynkowej (mark-to-market), która powoduje ból głowy niejednego prezesa. Trochę naginając można stwierdzić, że będzie można wprowadzić do ksiąg wycenę jaką się tylko będzie chciało. Jasnym jest że to posunięcie pozwoli zmniejszyć odpisy i jednocześnie zwiększyć wyniki banków.

Widać różnicę? Nie oszukujmy się kryzys finansowy przyszedł i do nas. Oczywiście można się obruszać, że to co proponują w USA to kreatywna księgowość, ale na pewno nie pomoże nam to na rynku międzynarodowym jeśli zagraniczne banki będą pokazywały zyski a nasze straty. Trzeba tu znaleźć jakiś rozsądny kompromis, bo w końcu to chodzi o przyszłość nas wszystkich. Inaczej możemy mieć faktycznie prawdziwe tsunami.

środa, 8 kwietnia 2009

Index Bic Mac

Powoli przycichła sprawa opcji walutowych i spekulacji zagranicznych inwestorów na złotówce. Mimo tego, że kurs naszej waluty wcale się jakoś specjalnie nie umocnił, to nikt już nie ekscytuje się jej rosnącym kursem. Czyżbyśmy się już do niego przyzwyczaili? A może pseudo-dziennikarze znaleźli sobie nowy temat do pisania? Jeśli chcesz sprawdzić w jakim stanie jest nasza złotówka mam dla Ciebie propozycję – Index Bic Mac!

Wcale się nie pomyliłem. Chodzi o znaną nam wszystkim kanapkę. Można ją lubić lub nie, ale trzeba przyznać, że wykorzystując ją jako wskaźnik gospodarczy ludzie z the economist mieli ciekawy pomysł. Opiera się on na założeniu, że jeśli kursy walut są w równowadze to w różnych krajach Bic Maca można kupić za tę samą ilość dolarów. Mówiąc językiem ekonomii – porównujemy parytety siły nabywczej (PPP – purchasing power parity).

Ale przecież ceny w różnych krajach mogą się różnić chociażby ze względu na lokalną specyfikę. Czemu więc niby porównywanie akurat ceny Bic Maca miałoby nieść w sobie jakiś głębszy sens? Opiszmy zatem założenia jakie należy poczynić.

Po pierwsze nie można porównywać ‘jabłek z gruszkami’, a zatem towar który porównujemy powinien być identyczny. Ta niby-kanapka powinna być wszędzie taka sama. Po drugie nie odbywa się tu handel transgraniczny, a zatem nie ma sytuacji, gdy coś w jednym kraju będzie droższe, gdyż trzeba doliczyć znaczne koszty transportu. I po trzecie – powinno się porównywać w ten sposób kraje o podobnym stopniu rozwoju, gdyż na pewno na ceny wpływa poziom zarobków ludności.
Teraz przejdźmy do meritum, czyli wyników badań. Index Bic Mac oblicza i publikuje na swojej stronie the economist. Ostatni jaki można tam znaleźć pochodzi z 4-tego lutego i na nim pokażę Ci jak go czytać. Przedstawia on listę krajów i cenę kanapki w każdym z nich wyrażoną najpierw w walucie lokalnej a zaraz obok tę samą cenę w przeliczeniu na dolary po kursie z kolumny piątej. W przypadku Polski przyjęto, że cena kanapki to 7 PLN co stanowi róznowartość 2,01 USD (po kursie 3,48). A teraz najważniejsza część tabeli czyli parytet siły nabywczej. Powstaje on jako iloraz ceny kanapki w walucie lokalnej i ceny jaką należy za nią zapłacić w USA (podaną w pierwszym wielrszu; 7,00/3,54 = 1,98). Parytet siły nabywczej pokazuje nam więc jaki powinien być kurs równowagi zapewniający, że kanapka kosztuje relatywnie tyle samo w Polsce co w Stanach i wynosi on 1,98 !!! [SZOK!!]

A jak wykorzystać to do sprawdzenia kondycji złotówki? Mówi o tym ostatnia kolumna, która pokazuje jak kurs rzeczywisty różni się od kursu równowagi. Mamy zatem proste obliczenie (1,98-3,48)/3,48 = -43% Okazuje się więc, że w Polsce hamburger jest o 43% tańszy niż w Stanach, czyli nasza waluta jest niedowartościowana o jakieś 43% !!!

Sam nie wierzę w to co czytam! Chociaż z drugiej strony jak weźmie się pod uwagę ile pustych dolarów nadrukowali Jankesi to może i jest to umiejscowione gdzieś w okolicach prawdy. Na stronie wkleiłem także wartości wskaźnika dla Czech (korona niedowartościowana o 15%), strefy euro (24% przewartościowanie), Węgry (18% niedowartościowania), Rosji (51% niedowartościowania!), Szwecji (29% przewartościowania), Szwajcarii (58% przewartościowania) i Turcji (12 niedowartościowania).

Właśnie, czy można ufać temu wskaźnikowi? Szczerze mówiąc to podchodzę do niego dość sceptycznie. Ale uważam, że warto go poznać.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Najlepsze oprocentowanie lokat w kwietniu

Minęło już trochę czasu od ostatniego wpisu o najwyżej oprocentowanych lokatach, dlatego postanowiłem go zaktualizować. Niestety sytuacja zmieniła się dość znacznie i po kolejnej już obniżce stóp procentowych przez NBP oszczędzający mogą mieć już tylko gorzej. Powoli kończą się wysokooprocentowane lokaty zakładane na początku roku i Ci którzy mają lokatę na 10% w Open Finance mogą przeżyć prawdziwy szok! Ale do rzeczy. Oto lista moim zdaniem najlepszych obecnie na rynku lokat/kont oszczędnościowych:

1. Na pierwszym miejscu mój faworyt (ze względu na możliwość optymalizacji lokaty pod względem podatkowym – tak jestem tego maniakiem ;]) czyli eurobank. Konto oszczędnościowe na 6,06% i dowolna liczba bezpłatnych przelewów wewnętrznych. Lokaty od 1 do 3 miesięcy na 6% (z oprocentowaniem stałym, minimalna kwota 200 zł).

2. Po piętach depcze oczywiście Open Finance, który daje 7% na 12 miesięcy i 6% na 6 miesięcy (kwota minimalna 500 zł).

3. Ze stajni Leszka Czarneckiego dobre procenty daje także Getin Bank. Dają 7% na 3 miesiące lub 6% na rok (kwota minimalna 1000 zł).

4. Nie można zapominać o Meritum Banku – nowej marce BWE, który daje 7% na 3 miesiące i 6% na 6 lub 12 miesięcy (minimalna kwota 10 000 zł).

5. Teraz przyszedł czas na wymienienie Pocztowego, który ostatnio mocno zawiódł. Po Killerze ślad zaginął i pewnie nigdy nie wróci. Dla mnie to duże rozczarowanie, gdyż jego oprocentowanie spadło z 7% na 4,5%!! Jedyne co tam jeszcze godne uwagi to 6,35% na 6 miesięcy (kwota minimalna 1000 zł).

Reszta jak widać nie zasłużyła sobie na moją uwagę. Mam nadzieję, że pomogłem Ci wybrać najlepszą ofertę, choć sam przyznaję że na wspomnienie dawnych procentów łezka mi się w oku kręci. Ale jak to mówią – ‘to se ne vrati’.

A teraz jeszcze chciałbym napisać Ci krótko o tym, czym ostatnio znowu zbulwersował mnie mbank. Mam po raz kolejny ochotę powiedzieć mstop! Bank postanowił zmienić taryfę opłat i prowizji. Oczywiście ma do tego prawo, ale to co wymyślili jest naprawdę poniżej pasa. Od czerwca 2009 wprowadzają opłatę za zamówienie listy haseł jednorazowych 5zł od każdej. Jednym słowem okazuje się, że bezpłatny przelew kosztuje Cię minimum 10 groszy (hasła potrzebne są przecież nie tylko do przelewów!).

Już szybciej spodziewałem się wprowadzenie opłaty za konto niż takiego ruchu. Ja nie chcę korzystać z haseł smsowych i nie będę tolerował tego, że bank chce mnie do nich przymusić. Mówię mstop i całkowicie rezygnuję z usług mbanku. Powoli tak przyzwyczaiłem się do eurobanku, że spokojnie mogę płacić rachunki od nich (przelewy przez internet mają bezpłatne). Nie chce mbank zarabiać na moim osadzie, to nie!

piątek, 3 kwietnia 2009

Euro to waluta dla bogatych?

Wpisem tym chciałbym włączyć się do dyskusji na temat przyjęcia przez Polskę euro. Moim zdaniem nie prowadzimy w kraju merytorycznej wymiany argumentów tylko od razu dzielimy ludzi na tych co chcą euro (i są na PO) i nie chcą euro (i są za PiS). Tymczasem większość Polaków pewnie nawet w ogóle nie wie o co chodzi.

Od razu zaznaczam, że nie będę opowiadał się po stronie żadnej partii politycznej, bo uważam że wszystkie one są siebie warte i zawracanie sobie nimi głowy nie ma sensu. Ktoś kiedyś powiedział mi, że na takie sprawy najlepiej patrzeć przez pryzmat własnej kieszeni. Trudno się z nim nie zgodzić. A zatem jak to wygląda w moim przypadku?

Uważam, że powinniśmy lepiej przyglądać się doświadczeniom Słowaków i Litwinów. A czemu? Ci pierwsi dopiero co wprowadzili u siebie euro, a drudzy są już w ERM II i mają walutę na stałe powiązaną z euro. W ostatnim czasie złotówka osłabiła się znacząco w stosunku do euro i okazało się, że dla mieszkańców tych krajów jesteśmy tani (oczywiście nie my a produkty w naszych sklepach).

Zaczął się więc zmasowany najazd Słowaków na południu i Litwinów na północy na nasze sklepy ale i także salony samochodowe. Mając taką samą ilość euro (Słowacy) czy litów (Litwini) mogą w Polsce kupić więcej niż w swoim kraju. Można by zatem pomyśleć, że powinni się cieszyć i to mógłby być koronny argument za wprowadzaniem euro jak najszybciej także u nas. Od razu zaznaczam, że tak jednak nie jest. W końcu jeśli Słowacy czy Litwini wydają pieniądze w Polsce to nie wydają ich u siebie, a zatem… kupując polskie produkty dają pracę w Polsce.

Właśnie! Okazuje się, że dla nich zysk z osłabienia złotówki będzie krótkoterminowy, gdyż mniejsza konsumpcja wewnętrzna w i tak mocno nastawionych na eksport gospodarkach naszych sąsiadów spowoduje, że kryzys będzie dla nich jeszcze głębszy. Jednym słowem słaba złotówka powoduje, że my mamy dodatkowe narzędzie do ograniczania skali spowolnienia a oni nie. Zaraz, zaraz pomyślisz… przecież nasza gospodarka nie jest zamknięta i na pewno też importujemy jakieś elementy płacąc w euro. Czyli słaba złotówka spowoduje wzrost cen, gdyż wzrost kursu pewnie zostanie tak zrekompensowany przez producentów. Masz oczywiście rację, ale przyznaj, że chyba lepiej jeśli nasze firmy produkują i sprzedają niż gdyby nie miały zbytu i musiały zwalniać. Dostrzegli to już u naszych sąsiadów i np. na Litwie handlarze ogłosili, że będą próbowali zatrzymać kupujących w kraju oferując im różne promocje.

No to jeszcze argument o tym, że przecież jeśli uda nam się wejść do strefy euro po tak wysokim kursie, to będziemy bardziej konkurencyjni i łatwiej będzie nam przyciągać inwestycje. Ale przecież inwestycje spokojnie możemy przyciągać już teraz! A wejście po kursie takim jak teraz będzie oznaczało, że nasze zarobki będą co prawda najniższe w strefie, ale czy ceny też takie pozostaną? Już powyżej zauważyliśmy, że pewnie wzrosną, ale na co nas wtedy będzie jeszcze stać? Czy zostaniemy wtedy na zawsze ostatnimi biedakami?

Jako kraj na dorobku musimy wykorzystywać każdą okazję by zmniejszać dystans do krajów zachodnich. Pewnie już zauważyłeś, że jestem przeciwny przyjmowaniu euro już teraz. Oczywiście w dalszej przyszłości jak najbardziej dobrze gdybyśmy je przyjęli, ale uważam, że nie ma się do czego spieszyć. Jak to mówią – co nagle to po diable! Ale pamiętaj, że patrzę przez pryzmat własnego portfela i Ty też powinieneś spróbować przemyśleć tę sprawę samodzielnie! Żeby nie było, że ze mnie taki eurosceptyk postaram się niedługo napisać jako eurorealista o tym, dlatego w ogóle warto w przyszłości przyjąć euro. Bo, że w dłużej perspektywie się to opłaci nie mam wątpliwości.

środa, 1 kwietnia 2009

Przekaż jeden procent (1%) swojego podatku tym, którzy go dobrze wykorzystają!

Dla części z nas zaczął się okres rozliczania rocznych PITów. Pamiętajcie, że mamy szansę zadysponować jednym procentem naszego podatku i wskazać organizację pożytku publicznego, której go przekażemy. Wystarczy podać jej KRS w odpowiedniej pozycji w zeznaniu rocznym PIT.

Nie musimy się o nic martwić. Urząd Skarbowy sam przeleje odpowiednią kwotę na konto organizacji w lipcu lub sierpniu. Jedyny warunek to złożenie naszego zeznania w terminie czyli do 30 kwietnia 2009 roku. Dodatkowo nie można pomylić się w nazwie czy KRSie. Najlepiej dokładnie przepisać je z ministerialnego wykazu. Jeśli się pomylimy to niestety US nie przekaże naszej dotacji. Prawda, że proste?

Jeśli więc czasem zastanawiasz się na co idą Twoje podatki, to teraz masz szanse wskazać państwu palcem obszar/miejsce naprawdę potrzebujące pomocy! Ja zamierzam z tego przywileju skorzystać i wesprę fundację jednego ze szpitali dziecięcych w moim mieście. Mam nadzieję, że Ty także znajdziesz takie miejsce, w którym Twoje pieniądze zostaną dobrze wykorzystane.

Pełną listę na rozporządzeniu Ministra znajdziesz tutaj.

PS. Z przykrością muszę stwierdzić że Killer skończył już okres swojej atrakcyjności. Od dziś to już tylko 4,5% na 10 dni. Jedyny plus to że wrócili do kwoty minimalnej 1000 zł. Ale nie wiem czy wiele osób będzie z niego korzystać. W sumie to wszędzie stopy spadają i coraz częściej słyszę że ludzie myślą o powrocie na giełdę. Może to już ten moment?