niedziela, 18 marca 2012

Choroba holenderska greckiej gospodarki

Choroba holenderska gospodarki oznacza sytuację, gdy w wyniku skupienia się na jednym dziale gospodarki, aspekcie ekonomicznym znaczącemu zaniedbaniu ulegają inne i przez to cała gospodarka zamiast rozwoju przeżywa regres. Często dzieje się tak z powodu zbyt dużej ilości pieniędzy w rękach publicznych. Kiedy rząd nagle otrzymuje dostęp do dużego źródła pieniędzy, tak jak miało to miejsce w Holandii po odkryciu znaczących złóż gazu pod koniec 1960 roku i wykorzystuje te pieniądze do wypłaty świadczeń socjalnych w celu zapewnienia sobie reelekcji, może w wyniku tego łatwo osłabić konkurencyjność gospodarki poprzez zwiększenie inflacji. Firmy w konkurencji z zagranicą mają gorsze warunki, a produkcja przemysłowa rośnie szybciej niż to pożądane.

Spytasz co z tym wspólnego Grecja? Okazuje się że całkiem sporo, gdyż kraj ten przechodzi właśnie swoją własną postać choroby holenderskiej. Co prawda nie z powodu nagłego napływu gotówki po odkryciu jakichś złóż surowca, ale w związku z subwencjami z Unii Europejskiej, które Grecja otrzymywała po swoim wstąpieniu do tej organizacji a także dostępem do taniego pieniądza po przyjęciu euro w 2002 roku. Kiedy Grecy przystąpili do strefy euro, otworzyło im się ogromne okno na świat. Na zewnątrz tego okna były fundusze emerytalne oraz inne osoby zarządzające pieniędzmi inwestorów indywidualnych gotowe do zakupu greckich obligacji rządowych w każdej ilości. Dzięki dużemu dostępowi do rynków finansowych dla greckich papierów rządowych, stopy procentowe spadły tak nisko jak nigdy dotąd. Grecki rząd był w stanie finansować się po śmiesznie niskiej cenie. I wykorzystał tę okazję. Wydatki rządowe wzrosły w znacznie szybszym tempie niż przychody.

Draghi: Koniec europejskiego państwa dobrobytu

Dlaczego fundusze emerytalne i inne instytucje finansowe tak mocno zaangażowały się w greckie papiery rządowe? Bo wszyscy myśleli, że Grecja będąc w strefie euro nigdy nie zbankrutuje. Tego typu opinie głosiło wielu ekspertów i byli oni pewni swego. Niestety nie mieli racji. Konsekwencją tego jest obecny program 'dobrowolnej' redukcji zadłużenia Grecji w ramach którego prywatni inwestorzy przyjmują na siebie część strat związanych z nietrafionymi inwestycjami. Dług publiczny Grecji, mierzony relacją do PKB, ma zostać zmniejszony w wyniku tej operacji ze 160 procent do 120 procent w 2020 r. w optymistycznym wariancie.

Ale drugim nierozwiązanym problemem Grecji pozostaje to jak przyspieszyć wzrost PKB i zwiększyć produkcję. Jak skłonić ludzi w innych częściach świata, aby kupowali więcej greckich produktów i usług, podczas gdy sami Grecy ograniczają własną konsumpcję? Tradycyjną drogą byłaby deprecjacja waluty w połączeniu z zaostrzenia polityki fiskalnej. Ale Grecja nie ma możliwości obniżenia wartości własnego pieniądza, gdyż znajduje się w unii walutowej. W związku z tym rząd stara się ograniczyć płace. Władze kontrolują jednak tylko wynagrodzenia pracowników sektora publicznego, a i oni nie chcą zaakceptować niższego wynagrodzenia. Dodatkowym problemem jest także to, że w Grecji właściwie niewiele się produkuje.

10 rzeczy które powinieneś wiedzieć o Grecji

Wiele osób otwarcie mówi o tym, że winne takiemu stanowi rzeczy są dotacje z Unii. - Niewłaściwie wykorzystane subwencje UE przyczyniły się do obecnego kryzysu gospodarczego w Grecji, powiedział minister gospodarki Michalis Chrisochoidis w wywiadzie dla FAZ. - Z jednej strony braliśmy pieniądze z Unii, ale z drugiej nie inwestowaliśmy ich w nowe i konkurencyjne technologie. Wszystko szło na konsumpcję. Rezultat był taki, że ci, którzy coś produkowali, zamykali swoje zakłady i zakładali firmy importowe, bo na tym dało się zarobić. Na tym właściwie polega klęska naszego kraju. Przez dwa dziesięciolecia zniszczyliśmy naszą bazę produkcyjną, nasz przemysł i tym samym możliwości eksportowe. Dodatkowo w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, po przystąpieniu do strefy euro, mogliśmy pożyczać pieniądze na niski procent i korzystaliśmy z tego nadmiernie. Tak staliśmy się krajem importerem. Polityczni przywódcy nie zrozumieli, że to zły kierunek. Chrisochoidis przyznaje, że subwencje z Unii miały ogromny wpływ na to w jakiej sytuacji znajduje się obecnie Grecja.

Są jednak kraje, które potrafią sobie poradzić z nagłym przypływem świeżej gotówki. Przykładem może być przywoływana w Polsce przy okazji dyskusji o gazie z łupków Norwegia, która ze swoimi dużymi złożami ropy naftowej i gazu poradziła sobie całkiem dobrze z tzw. chorobą holenderską. Ale także nie od razu. Antycykliczna polityka w latach 1970 była zbyt odważna. W 1977 roku deficyt na rachunku obrotów bieżących sięgnął 14 procent PKB - czyli ponad dwukrotnie więcej niż miała Grecja w ostatnich latach. Ale Norwegii udało się zawrócić z tej drogi. Tak zwane "oszczędności lutego" w 1978 roku składały się z głębokich cięć w budżecie państwa i spowodowały osłabienie się korony o 8 procent. Sytuacja kraju poprawiła się, a naprawę finansów państwa wspomogło także podwojenie się cen ropy naftowej kilka lat później. Dziś Norwegia część dochodów z ropy i gazu odkłada w specjalnym funduszu, który inwestuje na rynkach finansowych i ma być poduszką finansową na czasy, gdy zasoby surowców się już skończą.

Kiedyś była ptasia grypa, a teraz mamy chorobę holenderską? ;-) Oby tylko naszej zielonej wyspy nie dopadła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz