niedziela, 26 lutego 2012

Dwa kręgi kryzysu strefy euro

Kryzys euro trwa nadal. Rok 2011 miał być tym, w którym politycy wreszcie będą mieli go w końcu pod kontrolą. Zamiast tego jest tylko gorzej. To, co zaczęło się jako kryzys w Grecji, było następnie kryzysem w południowej Europie, aż w końcu stało się kryzysem ogólnoeuropejskim. Pod koniec roku zaczęło się mówić głośno o tym, że banki i rządy przygotowują plany awaryjne na wypadek rozpadu strefy euro. Na razie nic takiego się nie wydarzyło. Rozwój kryzysu wynika z niepowodzenia dotychczasowej polityki jego gaszenia. Osoby za to odpowiedzialne nie były w stanie przełamać dwóch zaklętych kręgów.

Pierwszy został stworzony przez związek między długiem publicznym i bankami. Inwestorzy zaczęli wątpić w zdolność krajów do spłaty swoich długów. To spowodowało wzrost stóp procentowych i spadek cen obligacji rządowych. Ale kryzys zadłużenia zaszkodził również samemu zaufaniu do banków w Europie, które posiadają znaczną część z obligacji rządowych. Banki mogły pożyczać pieniądze rządom i dlatego nie musiały udzielać więcej kredytów aby zarabiać. A gdy przyszło spowolnienie gospodarki, perspektywy konsolidacji fiskalnej spowodowały, że było jeszcze bardziej ponuro. Ceny obligacji spadły dalej, co zabolało europejskie banki jeszcze bardziej.

Europejskie banki stara się uratować Europejski Bank Centralny poprzez przełamanie tego błędnego koła i w tym celu stosuje szeroką gamą środków polityki pieniężnej w tym zasilenie banków w tani pieniądz na trzy lata (dodruk pieniądza bocznymi drzwiami). Pozwoliło to przywrócić bankom zaufanie do pożyczania sobie wzajemnie i pewnego wznowienia akcji kredytowej.

Cyniczni obserwatorzy twierdzą, że EBC będzie tylko dawał bankom możliwość odkupienia od nich obligacji krajów pogrążonych w kryzysie. Ale portfele kredytowe banków będą się dalej osłabiać - w czasie, gdy regulatorzy desperacko próbują wzmocnić bilanse banków i wymóc na nich podniesienie kapitału. Decyzja EBC, aby zapewnić bankom nieograniczoną płynność nie jest rozwiązaniem problemu zadłużenia krajów i nie to nie było zamiarem EBC. Ale zastosowany środek pozwoli zapewnić co najmniej, że kryzys zadłużenia nie pociągnie za sobą kryzysu w sektorze bankowym, który w przeciwnym razie zwiększył by tylko problemy z zadłużeniem.

Europejskie państwa potrzebują miliardów!

Drugie błędne koło w Europie to współoddziaływanie polityki oszczędnościowej rządów i spadku wzrostu gospodarczego. Podwyżki podatków i cięcia w wydatkach rządowych są niezbędne i nie ma co do tego wątpliwości. Ale wszystkie te elementy powodują zmniejszenie popytu, a tym samym wzrostu gospodarczego i prowadzą do tego, że państwa nie osiągają założonych celów redukcji deficytu. Konsolidacja fiskalna wymaga więc dalszych cięć wydatków, które ograniczają wzrost i w ten sposób dalej osłabiają budżety krajów pogrążonych w kryzysie.

W końcu recesja i bezrobocie doprowadzą do reakcji politycznej. Wyborcy niezadowoleni z oszczędności będą chcieli doprowadzić do zmiany rządzących, a do dołoży tylko niepewność jak zmiana rządów wpłynie na wzrost i spokój inwestorów.

Ten drugi krąg może zostać przełamany jedynie poprzez zwiększenie wzrostu gospodarczego, ale to łatwiej powiedzieć niż zrobić. Środowisko zewnętrzne nie jest obecnie łatwe. W Stanach Zjednoczonych widać powolny wzrost, a w krajach rozwijających się wzrost gospodarczy wydaje się maleć. Co więc powinni zrobić europejscy politycy? W celu przywrócenia wzrostu potrzebne jest dwutorowe podejście z działaniami zarówno po stronie popytu jak i podaży.

Badania nad europejską gospodarką wykazały, że małe i średnie przedsiębiorstwa (MSP) tworzą wiele miejsc pracy. Ale aby rozwijać się i zwiększać zatrudnienie potrzebują kredytów. Podkreśla to znaczenie ostatnich działań EBC w których bank centralny wspierał płynność systemu bankowego.

Inne działania po stronie podaży powinien podjąć rząd. Parlament Włoch postanowił na przykład znieść ograniczenie czasu otwarcia sklepów - jako pierwszy krok w kierunku liberalizacji handlu detalicznego. Ale już np. taksówkarze skutecznie odparli próby liberalizacji swojego zawodu w celu zwiększenia elastyczności i efektywności. Zmierzenie się z interesami korporacji i grup zawodowych jest dużą przeszkodą do ożywienia wzrostu gospodarczego, gdyż kompleksowa reforma jest zawsze bardziej skuteczna niż fragmentaryczne działania.

Aby wygrać tą walkę, każda grupa interesów powinna poświęcić część swoich interesów na rzecz reform. To może pokazać, że europejski model socjalny nadal działa. Pokrzywdzeni przez reformy mogliby otrzymać hojne, lecz tymczasowe zasiłki dla bezrobotnych, a także finansowaną przez państwo i organizowaną przez poszczególne branże dalszą edukację i szkolenia. Rządy państw, które oferowałyby takie możliwości miałyby zapewnione większe poparcie polityczne, a zatem mogłyby łatwiej przetrwać w trakcie reform. Podobnie taksówkarze będą bardziej skłonni zgodzić się, na zwiększenie liczby licencji, jeśli zapotrzebowanie na ich usługi będzie się dynamicznie rozwijać.

Istnieją zatem konieczne działania stymulacyjne po stronie popytu i tam także potrzebne jest wsparcie EBC. Obniżki stóp procentowych nie są wystarczające. Jeżeli EBC chce podnieść ceny aktywów i obniżyć kurs euro, musi kupować obligacje na rynku wtórnym - niekoniecznie obligacje rządowe krajów w kryzysie, ale wszystkich członków strefy euro. Innymi słowy, wymaga to prowadzenia polityki quantitative easing (ilościowego rozluźnienia polityki pieniężnej).

Oszczędności tylko pogarszają kryzys

Nie ma żadnej gwarancji sukcesu, ale Europa może przerwać błędne koło tylko jeśli każdy dobrze odegra swoją rolę. Samo ślepe cięcie wydatków publicznych nic nie zmieni poza pogłębieniem recesji w i tak już ciężko doświadczonych społeczeństwach.

Tekst na podstawie artykułu.

czwartek, 23 lutego 2012

W którym kraju w Europie pracuje się najdłużej?

Brytyjski Urząd Statystyczny zbadał w których krajach Unii Europejskiej pracuje się najdłużej. Badanie podzielono na dwie części - badano ile średnio godzin w tygodniu pracują wszystkie osoby zatrudnione w gospodarce danego kraju, co oznacza że uwzględniano także osoby pracujące w niepełnym wymiarze etatu. Wykonano także takie samo badanie w którym brano pod uwagę tylko osoby zatrudnione na pełen etat. Poniżej lista 20 krajów w których pracuje się najdłużej.

20. Luksemburg
Pełne badanie - 37.0 h
Tylko pełno zatrudnieni - 40.5 h

19. Finlandia
Pełne badanie - 37.4 h
Tylko pełno zatrudnieni - 40.3 h

18. Włochy
Pełne badanie - 37.6 h
Tylko pełno zatrudnieni - 40.5 h

17. Austria
Pełne badanie - 37.8 h
Tylko pełno zatrudnieni - 43.7 h

16. Francja
Pełne badanie - 38.0 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.1 h

15. Litwa
Pełne badanie - 38.3 h
Tylko pełno zatrudnieni - 39.7 h

14. Hiszpania
Pełne badanie - 38.4 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.6 h

13. Estonia
Pełne badanie - 38.6 h
Tylko pełno zatrudnieni - 40.8 h

12. Malta
Pełne badanie - 38.8 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.4 h

11. Portugalia
Pełne badanie - 39.1 h
Tylko pełno zatrudnieni - 42.3 h

10. Łotwa
Pełne badanie - 39.2 h
Tylko pełno zatrudnieni - 40.8 h

9. Węgry
Pełne badanie - 39.4 h
Tylko pełno zatrudnieni - 40.6 h

8. Słowenia
Pełne badanie - 39.6 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.8 h

7. Cypr
Pełne badanie - 40.0 h
Tylko pełno zatrudnieni - 42.1 h

5. Rumunia
Pełne badanie - 40.5 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.0 h

5. Słowacja
Pełne badanie - 40.5 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.5 h

4. Polska
Pełne badanie - 40.6 h
Tylko pełno zatrudnieni - 42.2 h

3. Bułgaria
Pełne badanie - 40.9 h
Tylko pełno zatrudnieni - 41.3 h

2. Czechy
Pełne badanie - 41.2 h
Tylko pełno zatrudnieni - 42.3 h

1. Grecja
Pełne badanie - 42.2 h
Tylko pełno zatrudnieni - 43.7 h

Jeśli dziwi Cię że akurat to ci leniwi Grecy są na pierwszym miejscu to musisz wiedzieć, że oni wcale nie są tacy leniwi jak się nam wydaje. Problemem Grecji nie są wcale leniwi obywatele ale przeregulowanie gospodarki (np. ograniczona liczba licencji dla taksówkarzy powoduje, że nie każdy może nim zostać nawet gdyby chciał) i rozrost biurokracji. Prowadzi to tylko do tego, że nie każdy kto chciałby może znaleźć dla siebie jakiekolwiek zajęcie.

Zaskakiwać może też wysoka pozycja Polski. Z nas także nie są takie lenie jak się może niektórym wydawać. Dodatkowo badanie pozwala zobaczyć jak wiele osób w różnych krajach pracuje w niepełnym wymiarze etatu (w tym na tzw. umowach śmieciowych). Dodatkowo wcale nie najgorzej wypadamy na tle średniej unijnej, która wynosi 37,4 h dla pełnego badania i 41,6 h dla badania tylko osób zatrudnionych na pełen etat. Co ciekawe tak pracowici podobno Niemcy mają znacząco gorsze wyniki - 35,6 h w pełnym badaniu i 42.0 h dla osób z pełnym etatem.

A kto pracuje najkrócej? W pierwszej kategorii najkrócej pracuje się w Holandii 30.5 h tygodniowo, natomiast gdy bierzemy pod uwagę tylko osoby zatrudnione na pełen etat to przoduje tutaj Dania z 39,1 h przepracowanymi w ciągu tygodnia. Na koniec należy jeszcze zauważyć że nie liczy się ilość ale jakość, ale tą już dużo trudniej zmierzyć.

niedziela, 19 lutego 2012

Czy my w ogóle dostaniemy emeryturę? Polska a model kanadyjski

Początek roku to czas, gdy rozpoczęła się dyskusja o proponowanych przez rząd Donalda Tuska zmianach w systemie emerytalnym. Pamiętacie jeszcze pierwsze reklamy OFE? Zdrowi, bogaci emeryci na swoich wymarzonych emeryturach. Nic tylko pracować, oddawać pieniądze rządowi i czekać na spełnienie marzeń. A jednak po kilkunastu latach okazuje się, że wcale nie jest tak różowo.

System emerytalny jako pierwszy, ponad sto lat temu, wprowadził w dawnym II Cesarstwie Niemieckim Otto von Bismarck. Wtedy rzadko kto dożywał 65 lat – czyli wieku emerytalnego. Większość umierała znacznie wcześniej, a składki, które wpłacali przechodziły bezpośrednio do budżetu. Wprowadzone przez Bismarcka ubezpieczenie emerytalne razem z ubezpieczeniami od trwałego kalectwa i choroby stały się podstawą znanego wszystkich niemieckiego socjalu. Od tamtego momentu w zasadzie system się nie zmieniał. Poza tym, że wydłużała się średnia długość życia, a więc osób na emeryturze przybywało. I oczywiście przybywać będzie nadal. Zmniejsza się natomiast liczba pracujących, gdyż rodzi się coraz mniej dzieci. Powoduje to, że do emerytur trzeba coraz więcej dopłacać z budżetu państwa.

Demografia jest nieubłagana i za 25 lat będzie nas w Polsce tylko 34 miliony – o cztery miliony mniej niż obecnie. I będziemy znacznie starsi. Istnieją dwa możliwe rozwiązania tej sytuacji - można podnieść składkę emerytalną lub wydłużyć okres pracy, czyli skrócić okres pobierania emerytury. Rząd wybrał to drugie rozwiązanie i na początek postanowił podnieść wiek emerytalny do 67 lat. Nie, nie pomyliłem się. Rząd dziś Ci tego otwarcie nie powie - za bardzo patrzy na słupki sondaży żeby mówić prawdę - ale to nie ostatnia podwyżka wieku emerytalnego w naszym życiu, gdyż dziura w ZUSie będzie się nadal powiększać i kiedyś, ktoś w Polsce, tak jak niedawno premier Szwecji powie, że musimy pracować do 75 lat bo inaczej ten system się załamie.

Może i jest to prawda, ale moim zdaniem zanim Tusk zmusi mnie do dłuższej pracy, chciałbym żeby zlikwidował wszystkie przywileje emerytalne. Wszyscy powinniśmy być równi wobec prawa i wszyscy powinniśmy składać się tak samo. To jedyna szansa, żebyśmy te świadczenia dostali. Tłumaczenie, że niektórzy pracują ciężej mnie nie przekonuje, bo za ciężką pracę powinno się dostawać po prostu wyższe wynagrodzenie i odprowadzać od niego wyższe składki. Najpierw zabierzmy przywileje, a potem zastanawiajmy się ile dłużej trzeba pracować, aby otrzymać emeryturę.

Jaki system emerytalny byłby najlepszy dla Polski?

Centrum im. Adama Smitha zrobiło analizę z której wynika, że najlepszy byłyby system kanadyjski (Canada Pension Plan - CPP). Każdy obywatel Kanady ustawowo przechodzi na emeryturę w wieku 65 lat niezależnie od płci, a maksymalnie może pracować tylko do 70 roku życia. Ma także prawo zrezygnować z pracy już po sześćdziesiątce, ale tylko wtedy, gdy zarabia mniej niż wynosi maksymalna wypłata z CPP (II filara) - obecnie jest to 986.67 dolarów miesięcznie. Jeśli ktoś zdecyduje się przejść na emeryturę w wieku 60 lat, otrzyma o 30 proc. niższe świadczenie od tego, które pobierałby od 65 roku życia (6 proc. za każdy rok).

System emerytalny Kanady składa się z trzech filarów:

I FILAR Warunkiem otrzymania świadczenia, czyli minimalnej państwowej emerytury z tego filaru zwanego Old Ages Security (OAS), jest brak lub bardzo niski dochód. Ten państwowy system, finansowany z podatków, ma zapewnić dochód umożliwiający życie na granicy ubóstwa. Świadczenia przysługują dopiero po ukończeniu 65 roku życia osobom, które mieszkają w tym kraju od co najmniej 10 lat. OAS jest waloryzowany cztery razy w roku – w styczniu, kwietniu, lipcu i w październiku o wskaźnik inflacji. Obecnie emerytura z I filara to 508.35 dolarów.

II FILAR To obowiązkowy system podobny do polskiego ZUS. Do II filaru, czyli właśnie CPP, muszą należeć wszystkie osoby zatrudnione między 18 a 70 rokiem życia. Wpływają do niego składki, z których finansowane są bieżące emerytury. Aktualna wysokość składki to 9.9% dla dochodów w zakresie od 3 500 do 48 300 dolarów. Jest ona opłacana po połowie przez pracownika i pracodawcę (pracodawca potrąca pracownikowi z pensji 4,95 proc. na CPP plus dopłaca od siebie taką samą sumę). Osoby na samozatrudnieniu same mają obowiązek opłacić całość składki. Maksymalna roczna składka to 2 217.6 dol. i po osiągnięciu tej sumy składki nie są już pobierane.

Pieniądze są inwestowane, najczęściej w obligacje skarbowe. CPP poza granicami Kanady może zainwestować do 45 proc. zebranych składek – głównie w USA i w Europie Zachodniej. Stopa zwrotu CPP to obecnie między 4 a 5 proc. Podatnicy co roku dostają informacje na temat zgromadzonych na ich kontach składek.

III FILAR Trzeci filar to dodatkowe ubezpieczenia emerytalne, do których trafiać może maksymalnie 18 proc. dochodu. W jego skład wchodzą zarówno prywatne indywidualne ubezpieczenia (Register Retirement Savings Plan- RRSPs), jak i pracownicze programy emerytalne (Register Pensie Plan – RPP), finansowane przez pracodawców. RPP zapewnia nie tylko wyższy poziom świadczenia, ale także możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę. Aby zachęcić ludzi do oszczędzania na kontach emerytalnych, wprowadzono możliwość odliczenia sobie tych pieniędzy od podatku. Dziś do RRSPs i RPP należy co drugi Kanadyjczyk.

A tymczasem w Polandzie...

Ostatnio wprowadzenie w Polsce systemu kanadyjskiego zaproponował... PiS. Niestety nikt z rządu nie podjął tematu a premier potrafi tylko powtarzać swoją śpiewkę o tym, że trzeba pracować dłużej. To Panie Premierze, tak szczerze - do ilu lat? Ale to nie wszystko.


- Nie za bardzo wierzę w państwowe emerytury, także staram się zabezpieczyć sobie tę przyszłość właśnie przez oszczędności i przez dobre relacje z moimi dziećmi, bo liczę na to, że to będzie pewniejsze niż te różne, chimeryczne państwowe rozwiązania – powiedział w wicepremier Waldemar Pawlak. Dziękujemy za szczerość! Ta jest w dzisiejszych czasach na wagę złota!

No skoro premier tego rządu mówi, że nie mamy co liczyć na państwowe emerytury to nie jest dobrze i może nie podnośmy wieku emerytalnego, bo po co ciężko harować a na koniec i tak nic z tego nie mieć. A Ty jak sądzisz?

czwartek, 16 lutego 2012

W którym kraju żyje się najlepiej?

Chociaż podobno Polska to zielona wyspa dobrobytu, to okazuje się, że są na świecie kraje gdzie żyje się lepiej. Nie wierzysz, a jednak - przekonaj się gdzie...

W 1990 roku pakistański ekonomista Mahbub ul Haq opracował dla ONZ tzw. wskaźnik rozwoju społecznego, czyli HDI. W ostatniej wersji z 2011 został obliczony dla 185 krajów członkowskich tej organizacji. Ma on obrazować społeczno-ekonomiczny rozwój tych krajów i składają się na niego następujące elementy:

- średnia oczekiwana długość życia,
- analfabetyzm (średnia liczba lat edukacji otrzymanej przez mieszkańców w wieku 25 lat i starszych),
- poziom edukacji (oczekiwana liczba lat edukacji dla dzieci rozpoczynających proces kształcenia) oraz
- standard życia w państwach w skali światowej (dochód narodowy per capita w USD, liczony według parytetu siły nabywczej - PPP $).

Raport dzieli kraje na cztery kategorie: państwa bardzo wysoko rozwinięte, państwa wysoko rozwinięte, państwa średnio rozwinięte oraz państwa słabo rozwinięte. Ponad połowa ludności świata żyje w krajach średnio rozwiniętych (51%), podczas gdy mniej niż jedna piąta (18%) w słabo rozwiniętych. Kraje z wysoki i bardzo wysoko rozwinięte stanowią mniej niż jedną trzecią światowej ludności (31%). O dziwo Polska jest klasyfikowana jako kraj bardzo wysoko rozwinięty.

Jeśli chodzi o kraje bardzo wysoko rozwinięte to najwięcej osób mieszka w takich krajach w Europie (489 mln), następnie w Ameryce Północnej (325 mln), Azji (205.1 mln), Ameryce Południowej (25 mln) i na końcu w Oceanii (25.8 mln). A gdzie żyje się najlepiej?

1. Norwegia - 0.943 HDI

2. Australia - 0.929 HDI

3. Holandia - 0.910 HDI


4. USA - 0.910 HDI

5. Nowa Zelandia - 0.908 HDI

6. Kanada - 0.908 HDI

7. Irlandia - 0.908 HDI

8. Lichtensztain - 0.905 HDI

9. Niemcy - 0.905 HDI

10. Szwecja - 0.904 HDI

11. Szwajcaria - 0.903 HDI

12. Japonia - 0.901 HDI

20. Francja - 0.884 HDI

21. Słowenia - 0.884 HDI

23. Hiszpania - 0.878 HDI

24. Włochy - 0.874 HDI

27. Czechy - 0.865 HDI

28. Wielka Brytania - 0.863 HDI

29. Grecja - 0.861 HDI

39. Polska - 0.813 HDI

Kraje w których żyje się najgorzej to od końca: Demokratyczna Republika Konga (0.286 HDI), Niger (0.295 HDI), Burundi (0.316 HDI), Mozambik (0.322 HDI) oraz Czad (0.328 HDI) i Liberia (0.329 HDI).

To jakby co wiadomo gdzie emigrować. A tak swoją drogą to moim zdaniem do pełni szczęścia powinni dorzucić jeszcze jeden czynnik - liczbę dni słonecznych w roku. A gdzie najlepiej płacą?

Pełną treść raportu można przeczytać tutaj.

niedziela, 12 lutego 2012

Azjatycka lekcja dla Europy

Kryzys finansowy którego kraje Azji Wschodniej doświadczyły w latach 1997-98 jest przykładem jak przy pomocy realnej gospodarki i cięć w poziomie życia wyjść na prostą. Kraje Europy mogą i powinny uczyć się na jego przykładzie. Istnieje malezyjskie przysłowie, które mówi: Kto zgubił drogę, powinien wrócić do punktu wyjścia i zacząć wszystko od nowa. Każdy kryzys finansowy oznacza, że zgubiono drogę, a zwłaszcza kraje europejskie muszą przemyśleć niektóre ze swoich zasad. W czasie, gdy wszyscy zastanawiają się co dalej z euro, po przytoczeniu przykładu z Argentyny - matki wszystkich kryzysów, chciałbym oddać głos Azjatom.

Świat nie jest już eurocentryczny. To jak Europa walczy z kryzysem, ma znaczenie dla wszystkich. Mocno wątpliwa jest jednak "nieomylność" Europejczyków. Błędne są utrzymywane przez nich podwójne standardy. Stulecia hegemonii sprawiły, że Europejczycy uważają, że wiedzą czego potrzebuje świat, ich wartości należy traktować jako uniwersalne, a wartości azjatyckie nie są uznawane za istotne.

To wyjaśnia proste rozwiązania, które zaoferowano krajom azjatyckim w czasie kryzysu walutowego lat 1997-98. Malezja powinna podnieść stopy procentowe aby uzyskać nadwyżkę budżetową. Banki i przedsiębiorstwa, które znalazły się w trudnej sytuacji mogły zbankrutować. To było panaceum. Ale kiedy Ameryce i Europie zajrzało w oczy widmo kryzysu finansowego, robi się tam dokładnie to czego zakazywano Malezji i Azji Wschodniej. To co zadziałało w Azji, rzekomo nie miałoby racji bytu na Zachodzie.

Przez ostatnie dwa stulecia w Europie kwitł kapitalizm. Europejskie produkty zapełniały półki na światowych rynkach. Zdominowały światowy handel, a ludzie w Europie cieszyli się najwyższym standardem życia. Ta historia europejskiego wzrostu gospodarczego i dobrobytu nie miała prawa nigdy się skończyć. Ale po II wojnie światowej doszło do uprzemysłowienia Japonii - w ten sposób Japończycy zaczęli produkować korzystne cenowo i o wysokiej jakości towary. Następne były Tajwan, Korea Południowa i Chiny. W skrócie Europejczycy utracili swoje rynki.

Nie mogąc dłużej konkurować z Azją, Europejczycy i Amerykanie przenieśli się głównie na rynki finansowe. Wymyślali nowe produkty finansowe: krótką sprzedaż akcji i walut, kredyty subprime, które są przyznawane mimo braku zdolności kredytowej oraz sekurytyzację kredytów lub inwestycji za pośrednictwem dźwigni i funduszy hedgingowych. Wszystko wydawało się nadal rosnąć i dobrze prosperować. Ale na rynkach finansowych nie ma prawdziwych firm. W ten sposób stworzono wiele miejsc pracy, ale nie wspierano handlu. Najważniejsi uczestnicy tego rynku łapczywie nadużywali system poprzez manipulowanie rynkami dla uzyskiwania coraz wyższych zysków.

Gdy analizowano przyczyny azjatyckiego kryzysu na konferencji MFW w Hong Kongu w 1997 roku uznano, że odpowiedzialne za niego go są transakcje walutowe. Waluty nie są dobrami konsumpcyjnymi i nie powinny być przedmiotem obrotu. Nadal jednak nie obchodziło to ani Banku Światowego ani MFW. Uznali oni, że dealerzy walutowi i firmy działające na tym rynku są zwolnione z obowiązku podatkowego i przejrzystości - w imię wolnego handlu, podczas gdy inne przedsiębiorstwa zapewniają przejrzystość i ich działalność została oczywiście uregulowana. Zależność Azjatów od pożyczek z MFW sprawiła, że sprawa została zamieciona pod dywan.

Nie dopuszczano żadnej krytyki obrotu walutowego, ale było przecież jasne że taki system wyzysku i nadużyć na rynku finansowym nie może trwać wiecznie. W 2008 r. bańka pękła. Banki, firmy ubezpieczeniowe i fundusze inwestycyjne bankrutowały. Gdyby dolar nie był walutą rezerwową dla światowego handlu, nie byłby dziś wart prawie nic. Pisałem już o początku końca ery dolara.

Tak jak poprzednio w przypadku kryzysu Azji Wschodniej, Ameryka i Europa były w kryzysie. Ale nikt nie chciał przyjąć do wiadomości ich ubóstwa i potrzeby kroków oszczędnościowych. Wiedziano, że obywatele od razu zaczęliby demonstrować i strajkować przeciwko takim środkom. Ale to tylko pogarsza sprawę.

Kraje azjatyckie zachowywały się inaczej. Przełknęły stratę pieniądzy ze względu na dewaluację swoich walut. Niektóre kraje, zwrócił się do Banku Światowego i MFW. Malezja wprowadziła stały kurs wymiany i uniemożliwiła dostęp zagranicznych dealerów walutowych do rynku swojego ringgita. Mówiło się że ich gospodarka może się zapaść i nikt nie pożyczy im pieniędzy, a to wszystko miałoby katastrofalne skutki. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Malezja odchorowała swoje, ale znów cieszy się świetnością jak inne kraje.

Inne kraje regionu przetrwały również dlatego, że ludzie oddawali rządowi swoje własne pieniądze i biżuterię, aby pomóc spłacić dług. Robotnicy pracowali ciężej i tolerowali niższy standard życia. Jedyny sposób, w jaki europejskie gospodarki mogą wyjść z kryzysu to przyznać się do tego, że są biedne i przestać żyć ponad stan. Muszą wrócić do punktu wyjścia i zadbać o realną gospodarkę: produkcję towarów i usług, wynagrodzenia, zmniejszenie premii i innych profitów, aby stać się konkurencyjnym. Ponadto rynki finansowe powinny być monitorowane i kontrolowane przez rządy. Wiele produktów finansowych powinno być ściśle regulowane, jeśli nie zakazane.

Potrzebne jest nowe Bretton Woods, w którym biedne kraje będą dobrze reprezentowane. System stałych kursów walutowych, w oparciu o złoto lub potęgę gospodarczą. Handel na rynku walutowym powinien zostać zakazany. Należy rozważyć powrót do systemu walutowego opartego na złocie. Wahania cen złota byłyby niewielkie a handel nim związany z mniejszą niepewnością.

Banki powinny być lepiej uregulowane, aby zapobiec nadmiernej dźwigni finansowej, ograniczyć pożyczki i całkowicie zakazać kredytów subprime. System finansowy powinien być jednolity i stanowić wsparcie dla realnej gospodarki. Nawet jeśli to wszystko się wydarzy i kryzys się zakończy, to musimy pamiętać o jednym. Nie ma powrotu do status quo sprzed kryzysu. Europejczycy muszą przyjąć, że epoka europocentryzmu się praktycznie skończyła. Rozwiązań trzeba szukać na Wschodzie.

Tekst powstał na bazie artykułu Mahathira Mohamada - premiera Malezji w latach 1981 - 2003.

czwartek, 9 lutego 2012

George Papandreu: Nieuczciwa krytyka Grecji

Były premier Grecji George Papandreu przyznaje, że poważnie zadłużony kraj pożyczał zbyt dużo podczas jego rządów, ale twierdzi że kontrola ze strony Unii Europejskiej nie była dokładna i musi ona wziąć część winy za obecną sytuację tego kraju na siebie. Papandreu potępia tych, którzy krytykują greckie władze za to, że nie robią wystarczająco dużo, aby uporać się z kryzysem.

- Tak, krytyka Grecji jest nieuczciwa mówi Papandreou w rozmowie z norweską gazetą VG. Zrobiliśmy wielkie cięcia i sytuacja się zmienia. Ale potrzebujemy nie tylko cięć budżetowych i reform legislacyjnych. Musimy przeprowadzić zmiany strukturalne, a to wymaga czasu. Rok temu wszyscy mówili, że Grecja była znowu na dobrej drodze i byliśmy komplementowani. Ale potrzebne zmiany trwają dłużej niż niektórzy oczekiwali. Musimy zmienić naszą mentalność.

Grecja cały czas potrzebuje pożyczek. Ponieważ nie może ich otrzymać na rynku finansowym, do akcji wkroczyły UE, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny, które wspólnie utworzyły tzw trojkę. Teraz od ich decyzji zależy, czy Grecja otrzyma kolejną transzę - 130 mld euro z uzgodnionego kredytu awaryjnego. Jeśli tak się nie stanie, Grecja ogłosi bankructwo.

Papandreu zrezygnował z funkcji premiera w listopadzie ubiegłego roku, po ogromnej krytyce, kiedy zasugerował, że Grecy sami powinni zdecydować, czy kraj powinien przyjąć pakiet ratunkowy z Unii Europejskiej w drodze referendum. Powstał wtedy rząd koalicyjny, a najbliższe wybory odbędą się w kwietniu. Papandreou wciąż wierzy, że referendum byłoby dobrym rozwiązaniem i oskarża Unię o to, że nie zrobiła wystarczająco dużo, aby zapobiec kryzysowi w Grecja, a jej pierwsze działania tylko go pogłębiły.

- Tak, pożyczyliśmy zbyt dużo w trakcie moich rządów. Ale w tym okresie byliśmy również pod kontrolą Komisji Europejskiej. Ta kontrola nie była wyraźnie wystarczająco dobra, powiedział Papandreu.

Dwa dominujące kraje UE: Francja i Niemcy pogorszyły sytuację, gdy zasugerowały że sektor prywatny odzyska swoje pieniądze tylko, gdy kraj wywiąże się ze swoich płatności. - Wniosek został wycofany, ale szkoda już się wydarzyła. Europa została podzielona na kraje o wysokim i niskim ryzyku, a inwestorzy nie chcieli inwestować w Grecji, Portugalii i Irlandii mówi Papandreu, który ostrzegał kanclerz Niemiec Angelę Merkel przed takim działaniem. - Powiedziałem, że to samospełniająca się przepowiednia, i tak właśnie było.

Teraz Papandreu ostrzega UE przed stosowaniem tego samego leku dla wszystkich krajów europejskich. - Ogłoszono wstrzemięźliwość, umiar i jeszcze raz umiar. Należy ciąć wydatki w Grecji, ale nie jest to poprawna droga we wszystkich krajach europejskich. Spowoduje to, że Europa znajdzie się w recesji. Zamiast tego powinniśmy inwestować w infrastrukturę i edukację. Transport pomiędzy sąsiednimi krajami jest wciąż taki jaki był w czasach zimnej wojny.

Lider partii PASOK, Papandreu jest trzecim pokoleniem, które rządziło Grecją. To za czasu rządów jego ojca Andreasa doszło do znacznego zwiększenia wydatków publicznych i nadmiernego rozrostu biurokracji. Ale George Papandreu nie zamierza składać samokrytyki.

- Nie miałem nic wspólnego z długiem, który odziedziczyłem. W 2004 r. zadłużenie kraju wynosiło 180 mld euro. Kiedy zostałem wybrany na premiera w 2009 roku wzrosło do 320 mld euro. Odchodzący rząd mówił, że deficyt był na poziomie 6 procent PKB. W rzeczywistości deficyt wyniósł 16 procent. Prawdopodobnie mógłbym zrobić coś lepiej, ale w czasie kryzysu dałem z siebie wszystko.

- Znajdujemy się w krytycznym psychologicznie momencie. Kryzys trwa już dwa lata, a my przeszliśmy wiele trudnych cięć. Teraz okazuje się, że jest potrzeba nowych cięć. W tym momencie ważne jest, aby ludzie widzieli światełko w tunelu. Wtedy będziemy mogli uznać, że zmiany nadejdą.

Kiedy pyta się Papandreu czy Grecy sami są problemem, odpowiada: Granie na ludzkim strachu nie rozwiązuje niczego. Widzę początkowe oznaki rasizmu i nacjonalizmu w dyskusji na temat kryzysu euro.

Słowa Papandreu trzeba odczytywać w kontekście zbliżających się wyborów w Grecji. Były pan premier ładnie opowiada, jak to sam dawał z siebie wszystko, a tylko wicie, rozumicie, no chciał dobrze a wyszło jak zwykle. Wszyscy po kolei dołożyli się do obecnego kryzysu w Grecji. Ważne jest jednak to, aby nie winić za niego tylko Greków (a już na pewno nie tych zwykłych zjadaczy chleba). Bo co prawda to oni pożyczali, ale z drugiej strony były niemieckie i francuskie banki, które chętnie im te pieniądze dawały. Każdy medal ma dwie strony, a prawda jak zwykle leży po środku.

A swoją drogą co Papandreu ma na myśli, gdy mówi że jego rząd był pod kontrolą Unii Europejskiej? Czyżbyśmy czegoś nie wiedzieli?

niedziela, 5 lutego 2012

Argentyna - matka wszystkich bankructw

W czasie, gdy wszyscy zastanawiają się co dalej z euro i czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla Włoch i innych zadłużonych krajów Europy, pisałem już o tym, że Islandia może być wzorem dla zadłużonej Europy. Tymczasem mamy także inny przykład kraju, który niedawno musiał sobie poradzić z nie lada wyzwaniem. Dziesięć lat temu Argentyna była w stanie podobnym do dzisiejszej Grecji. Kraj ten nie mógł już spłacać swoich długów. Jakie wnioski z tamtego kryzysu mogą być pomocne w przypadku Grecji? Zapraszam Cię do przeczytania wpisu powstałego na bazie artykułu w Handelsblatt.

Buenos Aires dziesięć lat później, Roberto Lavagna siedzi zrelaksowany w swoim jasnym, przestronnym biurze. Jest początek lata na półkuli południowej, na zewnątrz modna Aleja 9-go Lipca jest pełna życia. Kupujący Argentyńczycy wychodzą na miasto, spotykają się w kawiarniach. Na stole stoi najnowsza książka Lavagny - "un país Pensando" co oznacza "Myślenie o kraju". Lavagna robi to często w ostatnich tygodniach, bo zawsze pytają go o to jak to było dziesięć lat temu, gdy Argentyna ogłosiła bankructwo. Rządy pogrążonych w kryzysie krajów południowej Europy pytają w jaki sposób udało mu się doprowadzić do normalności swój kraj po największym bankructwie w historii.

Dzisiaj kraj ma solidne podstawy. Nasiona soi i pszenicy, argentyńskie złoto są poszukiwanymi towarami, a w kraju montuje się także coraz więcej samochodów. Argentyna rośnie stale od prawie dziesięciu lat o osiem do dziewięciu procent rocznie. Lavagna, szczupły mężczyzna w niebieskiej koszuli uśmiecha się ujmująco. Niezwykłe działania polityka, który od kwietnia 2002 do listopada 2005 r. był Ministrem Gospodarki stały się fundamentem dla dzisiejszego boomu.

Tak jak każdemu Argentyńczykowi, również Lavagnie zapadły w pamięci ostatnie tygodnie grudnia 2001 r., gdy ludzie rozpoczęli zamieszki między Świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem, po tym jak Argentyna padła na kolana pod ciężarem długu wynoszącego 140 procent PKB. Kryzys dotknął wszystkich - zubożała klasa średnia, a biedni stali się jeszcze bardziej ubodzy. Gdy konta bankowe zostały zamrożone, ludzie szturmowali banki i sklepy i wszyscy chcieli polować na tych cholernych polityków. "Que se vayan todos" - "tylko skóra i kości". To zdanie wyrażało w tamtym momencie nastrój całego kraju.

W dniu 20 grudnia prezydent Fernando de la Rua uciekł helikopterem przed wściekłym tłumem z Pałacu Prezydenckiego "Casa Rosada". W następnych dniach, które przypominały wojnę domową, zginęło 25 osób. Większość z nich zginęło w starciach między demonstrantami a policją. Ostatecznie największe bankructwo w historii tego państwa kosztowało nie tylko stratę 130 miliardów dolarów, ale także 39 żyć ludzkich.

"Sytuacja w Argentynie była nieskończenie bardziej dramatyczna niż w Grecji", mówi Lavagna. "Nikt nie odzyskał swoich pieniędzy, bieda ogarnęła ponad 50 procent populacji, do łask powrócił ponownie nawet handel wymienny (barter), w który zaangażowanych było sześć milionów ludzi. W Grecji do tego jeszcze długa droga."

W zamieszaniu wywołanym protestami społecznymi przewinęło się czterech prezydentów w dwanaście dni, aż dopiero senatorowi Eduardo Duhalde udało się zasiąść w fotelu prezydenta 2 stycznia i sprawował swoje rządy około 15 miesięcy. Jego pierwszym rozporządzeniem było zakończenie parytetu kursu walutowego wobec dolara, w wyniku czego z dnia na dzień peso straciło trzy czwarte swojej wartości. "To co łączy Argentynę z dzisiejszą Grecją to to, że oba kraje żyły ponad stan", porównuje Lavagna. Roczna recesja, deficyt budżetowy i na rachunku obrotów bieżących, silna waluta, która jest poza kontrolą państwa. Argentyna była odosobnionym krajem w międzynarodowym systemie finansowym. "Ateny są członkiem jednego z najpotężniejszych politycznego i gospodarczego sojuszu świata". Jesienią Argentyna była już dużo dalej.

Prezydent Carlos Menem w 1991 roku związał peso z dolarem w celu walki z hiperinflacją. Pozwoliło to natychmiast ograniczyć inflację i dało ludności nieznana dotąd siłę nabywczą. Argentyńczycy podróżowali po całym świecie, kupowali domy, duże samochody.

Walter Molana ekspert ds. Ameryki Łacińskiej w BCP Securities uważa, że parytet dolara na końcu złamał Argentyńczykom karki. "Rosła tylko konsumpcja, a nie realna siła gospodarcza". Firmy nie były już konkurencyjne, ponieważ towary z importu był dużo tańsze. Od 1995 do 2001 zbankrutowało siedemnaście tysięcy firm. Setki tysięcy miejsc pracy zostało utracone. Chociaż Menem sprywatyzował nierentowne przedsiębiorstwa państwowe to uzyskane w ten sposób pieniądze nie zostały zainwestowane w infrastrukturę, ale wydane na bieżące potrzeby rządu.

W połowie lat dziewięćdziesiątych wybuchł kryzys finansowy w Meksyku, ale został opanowany dzięki entuzjazmowi inwestorów dla Ameryki Łacińskiej. Potem pojawiły się bańki na rynku produktów rolnych, rosła wartość dolara i argentyńskie produkty były coraz rzadziej kupowane. Rząd musiał pożyczać więcej i więcej aż Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który popierał argentyńską neoliberalną ścieżkę zaczął mieć wątpliwości. Także Argentyńczycy zaczęli mieć podejrzenia: "Nie zostało już wiele czasu." Tak rozpoczął się proces wycofywania dużych sum pieniędzy z kraju. Tylko 30 listopada z krajowego systemu finansowego odpłynęło 1.5 miliarda dolarów. Trzy dni później fundusze zostały zamrożone. Kryzys był już na ostatniej prostej.

"Wszystko co MFW sugeruje obecnie Grecja, zalecał również Argentynie", powiedział Lavagna - w dół płace i emerytury, a w górę podatki. "Są to oszczędności kosztem ludności tak, aby banki otrzymały swoje pieniądze z powrotem. Jeśli stosować się do tych zaleceń, to stworzysz program chroniący interesy wierzycieli, ale nie pomoże to rozwiązać problemów kraju i sparaliżuje wszelką działalność gospodarczą." Poprzednicy Lavagna rozmawiali z MFW w sprawie programu restrukturyzacji oraz kredytu na kwotę od 20 do 25 miliardów dolarów. Gdy rozpoczął swoją pracę na stanowisku ministra gospodarki w kwietniu 2002r., razem z Prezydentem Duhalde udali się natychmiast do Waszyngtonu gdzie dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Horst Köhler powiedział, że Argentyna nie dostanie więcej żadnych dodatkowych pieniędzy z funduszu.

Nawet dzisiaj Lavagna opowiada anegdotę o dialogu z Köhlerem: "Musiałem powtórzyć to kilka razy. Köhler myślał, że mnie nie rozumie z powodu mojego angielskiego. Nie mógł uwierzyć, że ktoś chce odrzucić błogosławieństwo MFW" mówi były minister gospodarki - i nie może powstrzymać uśmiechu. "Robiliśmy wszystko zgodnie z zaleceniami MFW" powiedział Lavagna. Ale wystąpiły duże różnice zdań między nami. "Chcieliśmy także wygenerować nadwyżkę budżetową. Naszym pomysłem była restrukturyzacja długu, obniżenie stóp procentowych i wykorzystanie zaoszczędzonych pieniędzy dla dobra kraju." Pieniądze, których Lavagna nie chciał wypłacić na rzecz wierzycieli zostały wykorzystane do stymulacji rynku wewnętrznego, infrastruktury, badań, technologii i edukacji. "Chcieliśmy zmniejszyć inflację, zwiększyć produkcję i tworzyć nowe miejsca pracy". Lavagna wygenerował nadwyżkę budżetową w wysokości 4.5 punktu procentowego PKB.

Prywatni wierzyciele Argentyny musieli zaakceptować 70-procentową redukcję długu. Opór był wielki - nawet do dzisiaj, szczególnie w Niemczech. Kiedy Prezydent Cristina Kirchner składała rok temu wizytę w Berlinie, ostrożnościowo zrezygnowano z lotu rządowym samolotem Tango 01, gdyż niemieccy wierzyciele grozili że mogą go zająć.

Ale kryzys i dewaluacja peso pogrążyła Argentyńczyków w biedzie. Roczny dochód na jednego mieszkańca spadła z 7 400 do 3 300 dolarów. Wiele towarów było dostępnych tylko na czarnym rynku. Nieruchomości straciły znacznie na wartości. W spichlerzu Ameryki Południowej ludzie musieli głodować a tysiące dzieci plądrowały kosze na śmieci w poszukiwaniu jedzenia. Ci, którzy mieli krewnych za granicą, uciekli. Dziesiątki tysięcy Argentyńczyków złożyło wnioski o wizy w Hiszpanii czy Włoszech. Inni przenieśli się do Meksyku.

"Było tak, jakby ktoś zabrał Argentyńczykom grunt spod nóg" mówi psycholog Mónica Arredondo. "Wszystko co ludzie zbudowali na przestrzeni pokoleń, rozpłynęło się w powietrzu." Ponieważ nie było ani pieniędzy, ani kredytów, w całym kraju powstawały ośrodki, gdzie ludzie mogli się wymieniać między sobą, nawet dentyści oferowali swoje zabiegi za żywność. Zdarzały się zakupy nowych samochodów za kilka ton zboża. Około 45 ton soi było potrzebnych na nowego pick-upa. W tym samym czasie około 150 upadłych fabryk, sklepy, hoteli i szpitali zostało przejętych przez pracowników, którzy prowadzili je dalej jako spółdzielnie. Pakowacze, ślusarze i pokojówki stali się nagle przedsiębiorcami i biznesmenami - musieli nauczyć się księgowości, a także sprzedaży. Było to połączenie teorii Adama Smitha i Karola Marksa.

W marcu 2003 roku, 15 miesięcy po tym jak rozpoczął się kryzys wybory prezydenckie wygrał prawie nieznany dotąd gubernator prowincji Santa Cruz - Nestor Kirchner. Pod jego rządami powrócił wzrost gospodarczy i zaufanie do kraju. Słabe peso sprawiło, że kwitł eksport. Argentyna miała również szczęście. Chiński apetyt na soję, pszenicę i inne surowce dał krajowi boom, który trwa do dziś. Z tytułu eksportu towarów rolnych do Argentyny płynie rocznie 35 miliardów dolarów. To podstawowa różnica w stosunku do Grecji.

Dla pogrążonego w kryzysie południowoeuropejskiego kraju Lavagna sugeruje, aby nie iść ortodoksyjną drogą: "Jeśli Grecja postąpi tak jak Argentyna, w ciągu dziesięciu lat znów stanie się konkurencyjna. UE musi wesprzeć ją w konsolidacji budżetu. Albo Ateny wyjdą tymczasowo ze strefy euro, albo będą miały dwie waluty - drachmę wewnątrz niej, a euro na zewnątrz." Można oczywiście dyskutować z opiniami Pana Lavagna, ale ja słyszałem że jak dwie osoby mówią Ci że jesteś pijany to lepiej się połóż. A co Ty sądzisz na ten temat?

* Intencją wpisu nie jest sugerowanie jakoby wszystkie kryzysy spowodowała Argentyna. Tytuł jest przenośnią sugerującą, że kraj ten jako doświadczony kryzysem dużo wcześniej mógłby obecnie służyć swoimi radami dla państw takich jak Grecja.

czwartek, 2 lutego 2012

Czy Duńczycy to Grecy północy? A Polacy?

Wszyscy komentowali zaległości podatkowe Greków, którzy są winni swojemu fiskusowi 60 mld euro, ale okazuje się że nie jest to tylko problem południowej Europy. Duńczycy są dłużni swojemu państwu niemal 10 mld € z tytułu zaległych podatków, niezapłaconych biletów parkingowych i tym podobnych. Prawie połowy z tych pieniędzy, rządowi w Kopenhadze nie uda się już nigdy odzyskać.

Skandynawia jest powszechnie uważane za bastion rzetelności podatkowej. Świeżo brukowane ścieżki rowerowe, nowoczesne szpitale, przedszkola z niekonwencjonalnymi metodami dydaktycznymi - a szczęśliwi obywatele chętnie dają swój wkład do państwowej kasy, gdyż wiedzą że państwo ma im faktycznie coś do zaoferowania w zamian - to tylko stereotyp. W rzeczywistości stawki podatków w Danii są jednymi z najwyższych w krajach rozwiniętych gospodarczo.

Gazeta Politiken podała, że Duńczycy zalegają z zapłatą na rzecz państwa 73 miliardów koron, czyli równowartość 9.8 mld euro. Stanowi to niemal jedną czwartą rocznego poziomu podatków dochodowych w Danii - i około 1800 € na głowę każdego obywatela. W całej tej sumie zawierają się zarówno niezapłacone podatki razem z zaległymi karami za nielegalne parkowanie (w Danii od 70 €), opłatami za przedszkola i tym podobnymi. W sumie z podatkami zalega 400 tysięcy obywateli (ponad 7% z 5.5 miliona) i nawet 100.000 firm. Minister ds. podatków Thor Pedersen określił tą sytuację z przerażeniem jako "niesamowite niechlujstwo". 26-letni Pedersen jest najmłodszym członkiem rządu w duńskiej historii. Czy Dania jest Grecją północy jeśli chodzi o moralność płatniczą mieszkańców?

To że zaległości Duńczyków są znane tak dokładnie wynika z wprowadzonych nowych zasad poboru i windykacji podatków na rzecz państwa. Od 2006 r. rząd w Kopenhadze jest odpowiedzialny za centralny pobór i windykację wszystkich długów swoich obywateli. Poprzednio odpowiedzialne były za to gminy. Duński rząd wprowadził nowy system informatyczny z centralnym rejestrem, który elektronicznie tworzy i obsługuje plany spłat dla obywateli. Prace nad nim nadal trwają.

Innym problemem jest to, że niektóre roszczenia sięgają początku lat 80. i poprzednich, a wielu dłużników nie stać obecnie na uregulowanie zaległości. "Dotyczy to częściowo ludzi z marginesu społecznego, którzy mogą po prostu tego nie zapłacić" powiedział Pedersen. Może być tu potrzebne umorzenie długów. Państwo chce jednak odzyskać co najmniej 5 miliardów euro. To co będzie teraz najbardziej potrzebne to zwiększenie liczby komorników. Tylko czy to spodoba się ludziom? Jak to możliwe, że jedne rządy potrafią sprawnie działać i nie ulegać lobbies a inne zakrywają swoje nieustanne porażki cienkim PR-em? A może to dobrze, że w Polsce nikt nie policzył ile niektórzy zalegają z zapłatą podatku, bo okazałoby się, że nie ma dziury budżetowej? Przecież wszyscy wiedzą że tylko głupi płacą podatki w Polsce.