czwartek, 29 marca 2012

W którym kraju w Europie pracuje się najbardziej efektywnie?

Niedawno pisałem o rankingu krajów w których pracuje się najdłużej w Europie. Polska znalazła się tam na wysokiej 4. pozycji ze średnio przepracowanymi w ciągu tygodnia 40.6 h dla pełnego badania i 42.2 h dla tylko pełno zatrudnionych. Ale jak już także wspominałem nie liczy się ilość, ale jakość :-) Tutaj z pomocą przychodzi nam raport OECD badający efektywność siły roboczej za 2010 rok.

Sama metodologia badania była bardzo prosta - dla każdego z krajów OECD wzięto wypracowany w 2010 roku PKB w cenach bieżących wyrażony w walucie krajowej (czyli dla Polski był to złoty, a dla USA dolar), a następnie przeliczono go na PKB w PPP (Purchasing Power Parity - Parytecie Siły Nabywczej) i wyrażono dla każdego kraju w dolarach amerykańskich, tzw. PPP$. W kolejnym kroku sprawdzono ile średnio godzin w roku przepracowała jedna osoba zatrudniona w danym kraju (dla Polski 1 939), a także ile osób było zatrudnionych w danym roku co pozwoliło obliczyć liczbę przepracowanych w danym kraju godzin w ciągu roku. Na koniec wyznaczono ile PKB w PPP$ udało się wypracować w ciągu jednej godziny. Proste? Proste! A oto wyniki:

10 krajów z najlepszymi wynikami:

1. Norwegia
Chociaż pracuje się tam średnio tylko 1 413 h rocznie, to w ciągu każdej godziny przeciętny Norweg wytwarza 75.3 PPP$. Ach ta ropa!

2. Luksemburg
Z 1 616 przepracowanymi godzinami rocznie, statystyczny mieszkaniec tego kraju wytwarza także 75.3 PPP$ w ciągu godziny pracy. Banki?

3. Irlandia
1 540 godzin pracy rocznie pozwala na zwiększenie PKB o 63.5 PPP$ w ciągu każdej z nich.

4. USA
W trakcie 1 695 godzin pracy w roku przeciętny amerykanin zwiększył bogactwo swojego kraju o 59 PPP$.

5. Belgia
Pracując 1 551 godzin w trakcie roku przeciętny Belg wytwarza w trakcie każdej z nich 58.9 PPP$.

6. Holandia
Tylko 1 377 godzin pracy powoliło zwiększyć PKB tego kraju o 58.8 PPP$ w ciągu każdej z nich.

7. Francja
Nie przemęczając się z 1 439 godzinami spędzonymi w pracy w ciągu roku statystyczny Francuz dołożył do PKB 57.7 PPP$.

8. Niemcy
Pracowici (?) Niemcy wcale nie spędzają w pracy każdej wolnej chwili, a tylko 1 408 h w roku, co pozwala wytworzyć w trakcie każdej z nich 53.6 PPP$.

9. Dania
1 537 godzin pracy w trakcie roku daje średni przyrost PKB o 51.3 PPP$ w trakcie każdej z nich.

10. Szwecja
Każdy wiking spędza w pracy 1 624 godziny, z których każda warta jest 49.9 PPP$.

Średnio w Unii Europejskiej pracuje się 1 564 godziny co daje wzrost PKB o 49.7 PPP$. W Polsce jak już pisałem pracujemy średnio 1 939 godzin w trakcie roku, ale pozwala to zwiększyć nasze PKB tylko o skromniutkie 24.7 PPP$ w trakcie każdej z nich, co daje nam czwarte miejsce od końca - tuż przed Rosją (20.6 PPP$). A jak wypadają inne państwa naszego regionu?

Słowenia - 1 676 godzin wartych 34.3 PPP$ każda.
Słowacja - 1 749 godzin z 33.6 PPP$ każda.
Czechy - 1 795 godzin i 29.3 PPP$.
Estonia - 1 880 godzin z 26.4 PPP$.
Węgry - 1 956 godzin po 26.1 PPP$.


Potwierdza się, że nie liczy się ilość, ale jakość. W całym tym zestawieniu wypadamy wręcz fatalnie. Można by powiedzieć - Rodacy, do pracy! Tylko do której zapytają niektórzy... A inni - długo jeszcze?

niedziela, 25 marca 2012

Najgorsze już za nami czy może koniec kryzysu się oddala?

Prezes EBC Mario Draghi daje nadzieję na zakończenie kryzysu finansowego. W swoim wywiadzie dla niemieckiego dziennika Bild powiedział, że "najgorsze już minęło". Choć nadal istnieje ryzyko, to sytuacja nieco się ustabilizowała. W podobnym tonie wypowiadał się członek zarządu EBC, Niemiec Joerg Asmussen, który zaznaczył, że choć jest jeszcze zbyt wcześnie na zakończenie polityki taniego pieniądza to "już teraz musimy zacząć przygotować się do ostrożnego wyjścia". Obie te opinie mają związek z kolejną operacją LTRO (Long-Term Refinancing Operation), w ramach której EBC pożył bankom 530 mld euro na trzy lata z oprocentowaniem 1%. Łączna pomoc EBC dla banków w ramach LTRO wyniosła już ponad 1 bln euro! O tym jak działania EBC wpisują się w politykę antykryzysową pisałem już w tekście o dwóch kręgach kryzysu w strefie euro.

Wpompowanie tak dużych pieniędzy do systemu finansowego, a także udana operacja umorzenia długu Grecji poprawiły nastroje na rynkach. Wzrosła nadzieja na koniec kryzysu zadłużenia. Razem z nią rosną jednak obawy o wzrost inflacji. A podwyższanie stóp procentowych w pogrążonych w recesji gospodarkach tylko pogorszyło by sprawę. EBC nie ma tutaj zbyt dużego pola manewru. Tak duży dopływ taniej gotówki do rynku może prowadzić do powstania bańki spekulacyjnej. Pierwsze jej oznaki widać w rosnących cenach nieruchomości w Niemczech. Na razie nie ma jeszcze powodów do paniki, ale wydaje się, że próby rozruszania gospodarek w Europie mogą skończyć się dużymi problemami w największej z nich.

Całkowicie innego zdania niż Draghi jest Nouriel Roubini, którego zdaniem koniec kryzysu się tylko oddala. Dzieje się tak z kilku powodów - związanych nie tylko bezpośrednio ze strefą euro. Nadal widać co najmniej cztery realne zagrożenia dla osłabienia wzrostu gospodarczego na całym świecie, wpływające na poziom zaufania konsumentów i rynkową wycenę aktywów.

Po pierwsze, strefa euro jest w głębokiej recesji, szczególnie na jej południowych peryferiach, ale teraz także w jej kluczowych krajach. Ostatnie dane wskazują na spadek produkcji w Niemczech i Francji. Narasta kryzys kredytowy w systemie bankowym, a tani pieniądz dostarczony przez EBC został wykorzystany raczej na podreperowanie bilansów i wyników niż na wzrost akcji kredytowej. Proponowane przez europejski nadzór bankowy zmiany oznaczają potrzebę dokapitalizowania tutejszych banków na poziomie 114,7 mld euro! Nie zachęca to do udzielania kolejnych kredytów, a raczej do zmniejszania portfela, sprzedaży aktywów, ograniczania działalności i zwalniania pracowników, o czym pisałem już w swoim tekście. To oczywiście tylko pogarsza recesję.

Jednocześnie, o czym mówił już Stiglitz wspominając o europejskim pakcie samobójczym, polityka oszczędności prowadzi gospodarki strefy euro na jej południowych peryferiach do niekontrolowanego upadku. Oszczędności zamiast naprawiać sytuację, powiększają tylko recesję. Zamiast poprawy sytuacji dojdzie tam do utraty konkurencyjności w związku z perspektywą potrzebnych kolejnych oddłużeń tych gospodarek. W celu przywrócenia konkurencyjności i wzrostu, kraje te muszą dokonać wewnętrznej dewaluacji w stosunku do kursu euro-dolara. Wiąże się to z koniecznością przeprowadzenia wielu bolesnych cięć, co może powodować obawy o niestabilność polityczną i niepokoje społeczne. Dużym testem będą tutaj kwietniowe wybory parlamentarne w Grecji.

Po drugie, widać już oznaki spowolnienia tempa wzrostu w Chinach i innych krajach w Azji. Spadło nie tylko tempo wzrostu eksportu, ale także wzrost importu. Ponadto ceny mieszkań zaczynają spadać i maleją także inwestycje w infrastrukturę. Gospodarka Singapuru skurczyła się pod koniec 2011 roku po raz drugi w ciągu trzech kwartałów. Indyjskie prognozy rządu na 2012 r. mówią o rocznym wzroście PKB o 6.9%, co będzie najniższym wzrostem od 2009 roku. Gospodarka Tajwanu znalazła się w czwartym kwartale 2011 roku w technicznej recesji (dwa kolejne kwartały spadku PKB), a południowokoreańska rosła w tym samym okresie tylko o 0.4% - najwolniej od dwóch lat. Japoński PKB skurczył się o 2.3%, znacząco więcej niż oczekiwano, z powodu wpływu umocnienia jena na eksport. Świat nie kręci się wokół Europy, ale problemy gospodarcze konsumentów na starym kontynencie mogą odbić się czkawką na całym globie.

Po trzecie, wzrost w Ameryce osiągnął już swój szczyt. Restrykcyjna polityka fiskalna będzie zaciskana w 2012 i 2013 roku i - podobnie jak zakończenie ulgi podatkowej - przyczyni się do kryzysu. Dodatkowo konsumpcja prywatna w obliczu problemów z akcją kredytową i na rynku mieszkaniowym będzie nadal minimalna. Aż dwa punkty procentowe z 2.8-procentowego wzrostu gospodarczego w ostatnim kwartale 2011 roku pochodziły ze wzrostu zapasów. Kiedyś miejsce w magazynach się skończy i produkcja stanie.

Po czwarte, rośnie ryzyko geopolityczne na Bliskim Wschodzie. Strach przed reakcją militarną Izraela w sprawie ambicji nuklearnych Iranu powoduje, że ceny ropy naftowej szybują w górę. Nie pomagają także wojna domowa w Syrii, czy niepewność o rozwój sytuacji w Egipcie, Libii i Tunezji po zeszłorocznej arabskiej wiośnie. Pomimo słabego wzrostu gospodarczego w gospodarkach rozwiniętych i spowolnienia gospodarczego na wielu rynkach wschodzących, cena ropy wynosi obecnie ponad 100 dolarów za baryłkę. A pod wpływem lęku o dalszy rozwój sytuacji w regionie może odjechać znacznie wyżej.

Przy tak wielu zagrożeń w tak wielu miejscach, nadal panuje bardzo duża niepewność o rozwój sytuacji na rynkach i przyszłość globalnego wzrostu gospodarczego. Szybkie wpompowanie dużych pieniędzy w rynek pozwoliło złapać trochę oddechu, ale na pewno do trwałego ożywienia jeszcze daleko. Wydaje się, że koniec drugiej fazy kryzysu za nami, ale na horyzoncie widać już trzecią.

czwartek, 22 marca 2012

Najbezpieczniejsze banki 2012

Dziś mam do zaproponowania kolejny wpis dotyczący rankingu przygotowanego przez magazyn Global Finance rankingu najbezpieczniejszych banków na świecie w 2012. Powstał on na bazie ocen wiarygodności kredytowej dokonanej przez agencje Moody’s, Standard&Poor’s oraz Fitch, a także wielkość aktywów każdej z instytucji. Poprzednie edycje tego rankingu za lata 2011 i 2009, znajdziesz pod linkami.

Kryzys zadłużenia nadal szaleje w Europie i obawy o zarażenie się nim od krajów południa Europy ma wpływ na rynek bankowy i prognozy na całym wzrostu na całym świecie. Na zmiany w rankingu wpływ miały także przewroty na Bliskim Wschodzie i w Afryce czy problemy z obniżeniem ratingu kredytowego USA przez standard & Poors. Ponad 40 z 50 największych banków z ubiegłorocznego rankingu pojawiło się znów na tegorocznej liście. Oznacza to, że z dużą dozą prawdopodobieństwa można je uznać na godne zaufania i bezpieczne. "Zdolność kredytowa kontrahenta ma zasadnicze znaczenie dla firm i inwestorów na całym świecie", mówi wydawca Global Finance Joseph D. Giarraputo. "Bardziej niż kiedykolwiek, firmy na całym świecie analizują długoterminową siłę kredytową swoich banków i współpracują tylko z tymi bankami, które mają sprawdzoną wytrzymałości i stabilność."

Na szczycie rankingu bez zmian - nadal najbezpieczniejszym bankiem na świecie jest niemiecki KfW. Ale w końcu to niemiecki bank państwowy, a przez ostatni rok, chyba żaden kraj na świecie nie kojarzył się z bezpieczeństwem finansowym tak często i mocno jak Niemcy. Stąd wynik KfW wcale nie dziwi. Tymczasem jak co roku proponuję przyjrzeć się pozycją instytucji obecnych w Polsce...

8. (-2) Rabobank z Holandii (właściciel Rabobank Polska i akcjonariusz w BGŻ)
19. (-3) HSBC z Wielkiej Brytanii (właściciel HSBC Polska)
20. (+2) Nordea Bank ze Szwecji (właściciel Nordea Bank Polska)
27. (-12) BNP Paribas z Francji (właściciel BNP Paribas Polska)
29. (Nowy) DZ Bank z Niemiec (właściciel DZ Bank Polska)
35. (-2) Deutsche Bank z Niemiec (właściciel Deutsche Bank PBC)
39. (Nowy) DNB Bank z Norwegii (właściciel DnB NORD Bank Polska)
48. (-27) Credit Agricole z Francji (właściciel Credit Agricole Bank Polska)
50. (-40) Banco Santander z Hiszpanii (właściciel m.in. BZ WBK a już nie długo także Kredyt Banku)

W porównaniu z zestawieniem z zeszłego roku z banków obecnych w Polsce w tym nie pojawiło się Societe Generale z Francji (właściciel Eurobanku). I jeszcze krótkie podsumowanie z których krajów pochodzą najbezpieczniejsze banki (jest ich więcej niż 50, gdyż niektóre miejsca zajmowane były ex aequo:

Kanada - 7
Niemcy - 6
Francja - 5
USA - 5
Australia - 4
Holandia - 3
Singapur - 3
Chiny - 2
Japonia - 2
Szwajcaria - 2
Szwecja - 2
Wielka Brytania - 2
Arabia Saudyjska - 1
Finlandia - 1
Katar - 1
Kuwejt - 1
Luksemburg - 1
Norwegia - 1
Tajwan - 1
Zjednoczone Emiraty Arabskie - 1

Pełny ranking znajdziesz tutaj.

niedziela, 18 marca 2012

Choroba holenderska greckiej gospodarki

Choroba holenderska gospodarki oznacza sytuację, gdy w wyniku skupienia się na jednym dziale gospodarki, aspekcie ekonomicznym znaczącemu zaniedbaniu ulegają inne i przez to cała gospodarka zamiast rozwoju przeżywa regres. Często dzieje się tak z powodu zbyt dużej ilości pieniędzy w rękach publicznych. Kiedy rząd nagle otrzymuje dostęp do dużego źródła pieniędzy, tak jak miało to miejsce w Holandii po odkryciu znaczących złóż gazu pod koniec 1960 roku i wykorzystuje te pieniądze do wypłaty świadczeń socjalnych w celu zapewnienia sobie reelekcji, może w wyniku tego łatwo osłabić konkurencyjność gospodarki poprzez zwiększenie inflacji. Firmy w konkurencji z zagranicą mają gorsze warunki, a produkcja przemysłowa rośnie szybciej niż to pożądane.

Spytasz co z tym wspólnego Grecja? Okazuje się że całkiem sporo, gdyż kraj ten przechodzi właśnie swoją własną postać choroby holenderskiej. Co prawda nie z powodu nagłego napływu gotówki po odkryciu jakichś złóż surowca, ale w związku z subwencjami z Unii Europejskiej, które Grecja otrzymywała po swoim wstąpieniu do tej organizacji a także dostępem do taniego pieniądza po przyjęciu euro w 2002 roku. Kiedy Grecy przystąpili do strefy euro, otworzyło im się ogromne okno na świat. Na zewnątrz tego okna były fundusze emerytalne oraz inne osoby zarządzające pieniędzmi inwestorów indywidualnych gotowe do zakupu greckich obligacji rządowych w każdej ilości. Dzięki dużemu dostępowi do rynków finansowych dla greckich papierów rządowych, stopy procentowe spadły tak nisko jak nigdy dotąd. Grecki rząd był w stanie finansować się po śmiesznie niskiej cenie. I wykorzystał tę okazję. Wydatki rządowe wzrosły w znacznie szybszym tempie niż przychody.

Draghi: Koniec europejskiego państwa dobrobytu

Dlaczego fundusze emerytalne i inne instytucje finansowe tak mocno zaangażowały się w greckie papiery rządowe? Bo wszyscy myśleli, że Grecja będąc w strefie euro nigdy nie zbankrutuje. Tego typu opinie głosiło wielu ekspertów i byli oni pewni swego. Niestety nie mieli racji. Konsekwencją tego jest obecny program 'dobrowolnej' redukcji zadłużenia Grecji w ramach którego prywatni inwestorzy przyjmują na siebie część strat związanych z nietrafionymi inwestycjami. Dług publiczny Grecji, mierzony relacją do PKB, ma zostać zmniejszony w wyniku tej operacji ze 160 procent do 120 procent w 2020 r. w optymistycznym wariancie.

Ale drugim nierozwiązanym problemem Grecji pozostaje to jak przyspieszyć wzrost PKB i zwiększyć produkcję. Jak skłonić ludzi w innych częściach świata, aby kupowali więcej greckich produktów i usług, podczas gdy sami Grecy ograniczają własną konsumpcję? Tradycyjną drogą byłaby deprecjacja waluty w połączeniu z zaostrzenia polityki fiskalnej. Ale Grecja nie ma możliwości obniżenia wartości własnego pieniądza, gdyż znajduje się w unii walutowej. W związku z tym rząd stara się ograniczyć płace. Władze kontrolują jednak tylko wynagrodzenia pracowników sektora publicznego, a i oni nie chcą zaakceptować niższego wynagrodzenia. Dodatkowym problemem jest także to, że w Grecji właściwie niewiele się produkuje.

10 rzeczy które powinieneś wiedzieć o Grecji

Wiele osób otwarcie mówi o tym, że winne takiemu stanowi rzeczy są dotacje z Unii. - Niewłaściwie wykorzystane subwencje UE przyczyniły się do obecnego kryzysu gospodarczego w Grecji, powiedział minister gospodarki Michalis Chrisochoidis w wywiadzie dla FAZ. - Z jednej strony braliśmy pieniądze z Unii, ale z drugiej nie inwestowaliśmy ich w nowe i konkurencyjne technologie. Wszystko szło na konsumpcję. Rezultat był taki, że ci, którzy coś produkowali, zamykali swoje zakłady i zakładali firmy importowe, bo na tym dało się zarobić. Na tym właściwie polega klęska naszego kraju. Przez dwa dziesięciolecia zniszczyliśmy naszą bazę produkcyjną, nasz przemysł i tym samym możliwości eksportowe. Dodatkowo w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, po przystąpieniu do strefy euro, mogliśmy pożyczać pieniądze na niski procent i korzystaliśmy z tego nadmiernie. Tak staliśmy się krajem importerem. Polityczni przywódcy nie zrozumieli, że to zły kierunek. Chrisochoidis przyznaje, że subwencje z Unii miały ogromny wpływ na to w jakiej sytuacji znajduje się obecnie Grecja.

Są jednak kraje, które potrafią sobie poradzić z nagłym przypływem świeżej gotówki. Przykładem może być przywoływana w Polsce przy okazji dyskusji o gazie z łupków Norwegia, która ze swoimi dużymi złożami ropy naftowej i gazu poradziła sobie całkiem dobrze z tzw. chorobą holenderską. Ale także nie od razu. Antycykliczna polityka w latach 1970 była zbyt odważna. W 1977 roku deficyt na rachunku obrotów bieżących sięgnął 14 procent PKB - czyli ponad dwukrotnie więcej niż miała Grecja w ostatnich latach. Ale Norwegii udało się zawrócić z tej drogi. Tak zwane "oszczędności lutego" w 1978 roku składały się z głębokich cięć w budżecie państwa i spowodowały osłabienie się korony o 8 procent. Sytuacja kraju poprawiła się, a naprawę finansów państwa wspomogło także podwojenie się cen ropy naftowej kilka lat później. Dziś Norwegia część dochodów z ropy i gazu odkłada w specjalnym funduszu, który inwestuje na rynkach finansowych i ma być poduszką finansową na czasy, gdy zasoby surowców się już skończą.

Kiedyś była ptasia grypa, a teraz mamy chorobę holenderską? ;-) Oby tylko naszej zielonej wyspy nie dopadła!

czwartek, 15 marca 2012

Gdzie najdłużej na emeryturze?

Obecny kryzys sprawił, że dużo mówi się o tym jak dobrze poradziła sobie z nim niemiecka gospodarka. Widać nowy trend, polegający na przenoszeniu niemieckich rozwiązań do innych krajów. W ten sposób odczytuję decyzję Donalda Tuska o podniesieniu wieku emerytalnego w Polsce do 67 lat, czyli dokładnie takiego samego jak w kraju naszych zachodnich sąsiadów. Dlaczego? O tym poniżej...

Cel postawiony przez naszego premiera jest ambitny, gdyż poza Polską taki poziom wieku emerytalnego planują wprowadzić tylko Dania, Hiszpania oraz Holandia. Tak także plany mówią o podwyżce do 67 lat. Tymczasem nasi południowi sąsiedzi, którzy także zdecydowali się na podniesienie wieku emerytalnego ustawili sobie poprzeczkę dużo niżej bo na 62 latach. Oczywiście lepiej równać do najlepszych, tylko pytanie jak ustalić co jest najlepsze?

Obecnie przeciętny mężczyzna w Polsce żyje 72 lata, a kobieta prawie 81 lat. Oznacza to, że według starych zasad na emeryturze spędzali odpowiednio 7 lat mężczyźni i 21 lat kobiety. Po wprowadzeniu nowych zasad forsowanych przez Platformę Obywatelską czas ten skróci się do odpowiednio 5 lat w przypadku mężczyzn i 14 lat dla kobiet. Tymczasem z wiekiem emerytalnym wynoszącym 67 lat, przeciętny Niemiec spędzi na niej 11 lat, a Niemka 16 lat! Gdybyśmy zatem chcieli równać do warunków w najlepszym obecnie kraju Europy, wiek emerytalny dla mężczyzn powinien wynosić 62 lata (czyli tyle ile u Słowaków), a dla kobiet 65 lat. Czy przypadkiem nie chcemy być świętsi od papieża?

Poniżej dwa obrazki z przeciętną długością życia mężczyzn i kobiet w krajach Unii Europejskiej. Jak widać bliżej nam tam do Słowaków niż Niemców. Nie chcę mówić, że wieku emerytalnego nie powinno się podnosić, ale skoro nawet sam premier Pawlak mówi, że na emerytury z państwa nie mamy co liczyć, to coś tu jest chyba nie tak?! A pamiętajmy, że w Polsce już dziś pracujemy praktycznie najdłużej w Europie!



niedziela, 11 marca 2012

Niekończąca się dyskusja - jak rozwiązać kryzys zadłużenia?

Co państwa zachodnie powinny zrobić w celu przezwyciężenia kryzysu - wpompować jeszcze więcej pieniędzy w gospodarkę jak chcą Amerykanie? Czy może zwiększyć oszczędności, jak do tej pory robiły to państwa strefy euro? Jest to moim zdaniem najważniejszy spór gospodarczy z którym przyszło się zmierzyć naszemu pokoleniu, a wybrane rozwiązanie uwarunkuje dalszy rozwój na lata.

John Maynard Keynes wiedział to już prawie sto lat temu: "Idee ekonomistów i filozofów politycznych, niezależnie czy uważane za dobre czy złe, są bardziej skuteczne niż ludzie myślą." Teraz, w środku kryzysów finansowego oraz zadłużenia publicznego, coraz mocniejsza staje się walka o to które prawdy ekonomiczne uznać za te właściwe i wszystko wskazuje na to, że rok 2012 sprawi, że stanie się ona tylko jeszcze bardziej zacięta. Tego gdzie przebiega linia podziału nikt nie wyjaśnił lepiej niż brytyjski premier David Cameron, gdy w grudniu zawetował rozmowy prowadzone na szczycie Unii Europejskiej i wrócił na Wyspy. Dyktat paktu stabilności dla Europy, mieszanka oszczędności i regulacji bankowych - może być wprowadzona wszędzie ale bez Wielkiej Brytanii.

Od tego czasu jest jasne to co widzimy od początku kryzysu, że Anglosasi są w dużej mierze przekonani o tym, że kontynentalni Europejczycy są po prostu inni. Za mało, za późno - te słowa powtarzają Amerykanie do Niemców jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy. Nawet rząd Busha w 2008 roku wezwał niemiecki rząd do możliwego ratowania banków za dużych by upaść. Chwilę później Amerykanie wymogli na Angeli Merkel wprowadzenie programów stymulujących gospodarkę np. wsparcie zakupu nowych samochodów. Za oceanem uznano je jednak za zbyt małe.

Obecnie nie ustają rozmowy i spekulacje o jeszcze większych bodźcach ekonomicznych. Nawołuje się do zmiany spojrzenia na niektóre zasady w celu wykupienia Europy z kryzysu. Niezależnie od tego, czy uratuje to zagrożone kraje śródziemnomorskie z zapaści czy nie, Berlin powinien zagwarantować ich dług i pozwolić na dużo większe działania Europejskiemu Bankowi Centralnemu. Podobnie jak ich odpowiednik w Stanach Zjednoczonych, EBC powinien skupować bez żadnych ograniczeń obligacje rządowe krajów pogrążonych w kryzysie i w ten sposób obniżyć ich stopy procentowe.

Zbyt dużo, zbyt wcześnie - można usłyszeć z Londynu i Waszyngtonu na temat postulatów krajów Europy aby nie tylko przyjąć nowe regulacje dla banków, ale także regulować rynki finansowe. USA i Wielka Brytania są przeciwnikami projektowanego przez Francuzów i Niemców podatku od transakcji finansowych. Kontrast jest ogromny i nie jest ograniczony do stanowiska rządów. Także światowi ekonomiści biorą udział w toczących się obecnie wojnach religijnych. Światowe media ekonomiczne i ekonomiści opowiadają się po jednej lub drugiej stronie konfliktu.

Po II wojnie światowej Amerykanie i Europejczycy byli keynesistami i twierdzili, że wyjścia z kryzysu gospodarczego trzeba dokonać poprzez wzrost wydatków rządowych. Kiedy w latach siedemdziesiątych takie podejście przestało działać, większość stała się 'pseudo-liberałami' i popierała obniżenie podatków. W ten sposób narodziły się dwie doktryny ekonomiczne, które ścierają się na naszych oczach.

Niemieckie podejście skłania się tego, aby bank centralny stał na straży stabilności waluty, a w ciężkich czasach rządy mają zacieśniać dyscyplinę budżetową i oszczędzać poprzez ograniczenie wydatków. Dreszcz przechodzi Niemcom po plecach, gdy słyszą o łamaniu konstytucyjnych limitów zadłużenia, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że sami robili to w przeszłości. Kolejna oś podziału dotyczy tego jak powinna wyglądać w Europie odpowiedzialność za długi i tego czy państwa powinny pożyczać pieniądze na rynku wspólnie w ramach euroobligacji. Wyjście z obecnego kryzysu zadłużenia potrwa 15 do 25 lat, gdyż tyle zajmie powrót do poziomu 60% PKB uznawanego jako rozsądny górny limit zadłużenia państwa. Jeśli jakiś kraj się na to nie godzi może opuścić pakt stabilności i strefę euro. Nikt jednak nie może zapewnić, że przyjęcie niemieckich rozwiązań, zawartych w pakcie stabilizacyjnym, nie będzie drogą do finansowej śmierci i dalszej degradacji państw Europy, jak określił takie działanie Josep Stiglitz.

Tak jak duże są różnice pomiędzy zdaniami ekspertów co do słusznej drogi wyjścia z kryzysu, tak nawet jeszcze większe są różnice pomiędzy politykami i liderami największych krajów. Angela Merkel i Barack Obama są dla siebie mili przed kamerami, ale już na przykład Nicolas Sarkozy i David Cameron obrażają się publicznie. Jest to walka między dwiema tradycjami, a także dwiema grupami interesów. Ameryka chce wykupić się z kryzysu, nie lęka się niczego więcej niż długiej recesji. Zaakceptuje inflację, choć będzie ona kosztować ją utratę części swojego majątku. Tymczasem Niemcy chcą ograniczyć ryzyko inflacji i zmniejszyć zadłużenie państwa, gdyż według nich to tylko zwiększa ryzyko popadnięcia w przyszłości w jeszcze większe kłopoty. Ich rozwiązaniem jest trwałe zwiększanie dobrobytu poprzez utrzymywanie pod kontrolą finansów państwa i zwiększanie poczucia stabilności. Obecny kryzys pokazuje, że nie da się pogodzić obu tych podejść.

Jak zawsze poza nauką i przekonaniami w tle znajdują się interesy i realne pieniądze. Nowy Jork i Londyn są światowymi centrami finansowymi. Siedziby mają tam największe zachodnie banki oraz fundusze inwestycyjne, które przysłużyły się do znaczącego wzrostu bogactwa wielu grup społecznych w tych krajach. W czasie ostatniego kryzysu wartość majątku sektora finansowego w USA spadła o ponad jedną trzecią, podczas gdy w pozostałej części gospodarki było to jedynie pięć procent wartości sprzed kryzysu. Tak duża rozbieżności pokazuje jak wiele w Stanach Zjednoczonych zależy od branży finansowej.

Nie inaczej jest w Wielkiej Brytanii. Nowy Jork i Londyn są domem dla bankowości inwestycyjnej oraz funduszy inwestycyjnych i venture capital. Są domem pierwszej i drugiej rewolucji przemysłowej a także rewolucji internetowej. Oba te kraje mają liberalne społeczeństwa o porównywalnym podejściu do ryzyka, migracji i historii kolonialnej. Wiele uwagi poświęca się kapitalizmowi, który napędza tamtejsze życie. I tak jak wykupili obecną bańkę, tak samo postąpią z kolejną.

Tymczasem wielu twierdzi, że Europa kontynentalna i w szczególności Niemcy są inni. Tysiące ich małych i średnich przedsiębiorstw dominują na światowych rynkach maszyn czy chemii. W ciągu kilku lat rozwój przemysłu eksportowego znacznie silniej decydował o rozwoju gospodarki niemieckiej niż branża finansowa. Mniej było tu także spekulacji, ponieważ może poza przykładem upadku i nacjonalizacji banku Hypo Real Estate, który stracił wiele pieniędzy na kredytach subprime, głównym zadaniem banków nadal było dostarczanie gospodarce pieniędzy poprzez udzielanie kredytów. Różna skala sektora finansowego oznacza także różne korzyści i koszty podejmowanych działań. Wall Street i City w Londynie masowo skorzystają z kolejnych projektów drukowania pieniądza przez banki centralne w celu utrzymania system przy życiu. Niemcy z drugiej strony znacznie bardziej niż upadku banków, boją się spowolnienia światowego handlu, dzięki któremu udało im się zbudować swoje bogactwo. Zdają się jednak nie dostrzegać, o czym już było na moim blogu we wpisie o dwóch kręgach kryzysu strefy euro, że oba te systemy są ze sobą powiązane i kłopoty jednego automatycznie przełożą się na drugi.

Nie da się jednak nie zauważyć, że nawet demograficznie oba systemy są znacząco inne. Dzięki imigracji i rodzeniu się dzieci Ameryce uda się zachować swoją wielkość, a wiele narodów europejskich tylko starzeje się i kurczy. Dlatego dług publiczny waży więcej w Niemczech czy we Włoszech niż w USA, ponieważ będzie spłacany w przyszłości przez mniejsze społeczeństwa. Dlatego też polityka ratunkowa w wygląda w tych krajach inaczej.

Różne jest także podejście do ryzyka. Mieszkańcy starej Europy mają większą awersję do ryzyka niż amerykanie. Jeśli mają do wyboru stabilność a dynamikę, na ogół na pierwszym miejscu postawią bezpieczeństwo. Skrajnym przykładem tego jest strach przed inflacją w Niemczech, podczas gdy Amerykanie po prostu tłumnie idą na zakupy. Powoduje to, że chociaż oficjalnie na cały zachodzie jest kapitalizm, to jednak nie wszędzie jest on taki sam. A może już czas przyznać, że kontynentalna Europa pogrążyła się w socjalu i nie jest jeszcze gotowa z niego zrezygnować? Tym gorzej brzmią słowa Mario Draghiego o końcu europejskiego państwa dobrobytu. Z drugiej strony mamy kapitalizm finansowy z którego korzyści czerpią Anglosasi.

Skończyły się czasy obowiązywania Konsensusu Waszyngtońskiego, którego politykę realizowały Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Ale ponieważ natura nie lubi próżni to na naszych oczach powstaje pewnego rodzaju konsensus Wall Street. Objawia się on w dyktacie amerykańskich agencji ratingowych i podporządkowaniu polityki gospodarczej państw nastrojom 'rynków'. Gdy europejscy politycy zaproponowali, aby poprzez ograniczone i podobno dobrowolne (jak spowiedź w czasach hiszpańskiej inkwizycji zdaniem prezesa Commerzbanku) umorzenie długu pomóc pogrążonej w kryzysie Grecji, wiele instytucji finansowych powiedziało, że nie będzie dłużej kupować europejskich obligacji rządowych, co wywindowało ich oprocentowanie. W konsekwencji Angela Merkel zapowiedziała, że w przyszłości nie będzie już zwracała się do prywatnych wierzycieli, aby dołączyli do pakietów ratunkowych. Było to małe zwycięstwo banków na koszt podatników.

Niezależnie jak oceniać obecne działania - Europa musi pokazać, że jest zdolna pokonać obecny kryzys zadłużenia i że wybrana przez nią droga oszczędzania nie jest tylko kupowaniem czasu do kolejnych wyborów, które w ciągu dwóch najbliższych lat przetoczą się przez kontynent. Co prawda Polska nie jest ani centrum finansowym, ani zagłębiem produkcyjnym Europy, ale wyzwania związane z kryzysem zadłużenia dotyczą także jej. I każdy z nas musi sobie odpowiedzieć, czy jest bardziej anglosasem czy socjal-europejczykiem.

czwartek, 8 marca 2012

Mieszkaniowe problemy chińskiego smoka

Chińska gospodarka radziła sobie dobrze w czasie spowolnienia gospodarczego na świecie. O jej sile niech świadczy niedawna chińsko-japońska umowa walutowa zwiastująca koniec ery dolara. Ale na tym pięknym wizerunku widać pewne rysy. Gdy zaczął się globalny kryzys, duże państwowe banki w Chinach pożyczały pieniądze na finansowanie ogromnych projektów budowlanych. Pozwalało to nadal rosnąć gospodarce, ale pieniądze pochodziły głównie z rachunków oszczędnościowych zwykłych chińczyków. Dzięki temu chińska gospodarka radziła sobie tak dobrze jak nigdy dotąd.

- Ale co, jeśli okaże się, że Chiny nie potrzebują wszystkich nowych mieszkań, które buduje się kraju. Wtedy przyjdzie dzień zapłaty dla gospodarki, mówi wykładowca finansów na Uniwersytecie Pekińskim Michael Pettis.

Pettis uważa, że wzrost w Chinach wpisuje się w długi i dobrze znany model. Rozwijający się kraj wydaje ogromne kwoty pieniędzy w projektach budowlanych. Gospodarka ma się dobrze do czasu, dopóki nie okaże się że zbudowano więcej niż potrzeba. Następną rzeczą, która się wtedy wydarzy jest pogorszenie się spłacalności kredytów.

- W każdym przypadku kończyło się to zbyt dużym zadłużeniem, mówi Pettis. - W niektórych przypadkach doprowadziło to do kryzysu zadłużenia, w innych przypadkach doprowadziło do dziesięciolecia bardzo powolnego wzrostu i galopującego wzrostu zadłużenia. I nikt nie zaszedł tak daleko jak Chiny.

Ale Chiny to również skrajny przypadek, z populacją 1,3 mld rozwija się w szalonym tempie, co pociąga za sobą wielkie zapotrzebowanie na rozwój infrastruktury. Arthur Kroeber z chińskiej firmy badawczej Dragonomics powiedział, że Chiny budowały w ten sposób już przez dziesiątki lat wcześniej. - W ciągu ostatnich 25 lat wielu mówiło "Oni tyle tam budują, ale czy ktoś kiedykolwiek z tego skorzysta?". Wrócisz tutaj pięć lat później i zobaczysz, że to co zostało zbudowane jest już niewystarczające. Myślę, że ta logika w końcu znika.

Gdzie najlepiej płacą?

Chińskie Biuro Statystyczne poinformowało, że ceny domów spadają, pisze Inwestor NuWire. Spadek cen od grudnia 2011 do stycznia 2012 r. jest widoczny w 70 największych miastach Chin, co oznacza wzrost z 52 miast w grudniu. Od początku 2011 roku rząd wprowadził ograniczenia w celu ograniczenia tempa spadków na rynku nieruchomości. Zwiększono minimalne limity spłat, ograniczono liczbę mieszkań które rodzina może posiadać i wprowadzono podatek od nieruchomości w Szanghaju i Chongqing. A to nie wszystkie z zastosowanych ograniczeń. Firma doradcza EC Harris napisała w swoim raporcie, że oczekuje dalszego spowolnienia na rynku, ale boją się, że środki zaradcze wprowadzone przez władze mogą spowolnić tempo wzrostu gospodarczego zbyt mocno.

W raporcie badawczym banku Nomura z dnia 24 lutego mówi się, że jednym z najważniejszych czynników, z powodu którego Chiny mogą doświadczyć tzw. "twardego lądowania" jest korekta na rynku nieruchomości. Ponadto, raport opisuje, że jednym z głównych problemów chińskiej gospodarki jest przeinwestowanie i przekredytowanie. Prawie połowa PKB Chin pochodzi z inwestycji i sektora budowlanego i powstaje coraz więcej powierzchni na sprzedaż.

W którym kraju żyje się najlepiej?

Jednym z przykładów może być miasto Ordos w Mongolii Wewnętrznej. Od rozpoczęcia projektu budowlanego w 2003 roku, nowo wybudowane miasto Kangbashi miało puste ulice, apartamenty, biura i centra handlowe. Osiem lat później, w 2011 rozpoczęły się spadki cen. W celu wybudowania tego opuszczonego miasta, banki udzieliły 180 mln dolarów kredytów, w tym 79 mln dolarów na opuszczone muzeum. Teraz wydaje się, że te pieniądze po prostu zmarnowano.

Samo Ordos nie jest opuszczonym miastem i żyje w nim nadal 1,4 mln mieszkańców. Ale w nowej dzielnicy Kangbashi - dostosowanej do wielkich tłumów, zamieszkało tylko 50.000 ludzi. - Lokalne władze pożyczyły wszystkie swoje pieniądze i zainwestowały je w nieruchomości. Teraz nikt nie może sprzedać mieszkań i wszystkie pieniądze zniknęły, mówi Yang Zhouluo do NTD.

Latem ubiegłego roku media informowały, że w Chinach niezamieszkanych jest między 64 a 65 milionów mieszkań. - To jest bańka nieruchomości. Bańka nieruchomości na poziomie którego nikt nigdy nie widział, powiedział analityk Gillem Tulloch dla australijskiego kanału telewizyjnego SBS. - Nadmierny rozrost przemysłu konstrukcyjnego jest nowoczesną wersją piramid budowlanych. Nie przyczynia się on do niczego w życiu zwykłych ludzi, ale wspiera wzrost PKB. Tulloch powiedział, że jedynym sposobem, którym rząd mógł osiągnąć ambitne cele PKB ustalone dla siebie w każdym roku, było właśnie tworzenie dużych miast. - To tworzy ogromny problem na przyszłość.

Koszt typowego apartamentu w jednym z nowych miast odpowiada około 250.000 złotych. To ponad 10 razy ile wynoszą średnie zarobki w Chinach. Jedyną rzeczą z którą zgadzają się wszyscy włącznie z chińskimi władzami jest to, że chińska gospodarka potrzebuje zmiany. Pytaniem jest tylko kiedy ta zmiana powinna nastąpić i czy nie jest już za późno.

niedziela, 4 marca 2012

Draghi: Koniec europejskiego państwa dobrobytu

Prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi ostrzegł kraje strefy euro, że nie ma ucieczki od trudnych działań oszczędnościowych i że właśnie kończy się europejskie państwo dobrobytu. Jest to jego głos w debacie o tym jak poradzić sobie z fiskalnymi i gospodarczymi kłopotami Europy. W rozmowie z The Wall Street Journal zwrócił uwagę na to, że dotychczasowy model społeczny w Europie, który kładzie nacisk na bezpieczeństwo pracy i zabezpieczenia socjalne nie ma szans na przetrwanie. Jako przykład podał wysokie bezrobocie wśród młodzieży w Hiszpanii, gdzie dochodzi ono do 50 proc. Wezwał do zmiany podejścia i tworzenia nowych miejsc pracy dla młodych ludzi.

"Nie ma szybkich rozwiązań dla problemów Europy", powiedział, dodając, że oczekiwania, że bogate Chiny przyjdą na ratunek są nierealistyczne, a utrzymujące się wstrząsy gospodarcze zmuszą kraje do zmian strukturalnych na rynku pracy oraz w innych aspektach gospodarki, aby powrócić do długofalowego wzrostu.

"Były czasy, gdy [ekonomista] Rudi Dornbusch zwykł mawiać, że Europejczycy są tak bogaci, że mogą sobie pozwolić na płacenie wszystkim za to, że nie pracują. Ale to minęło." powiedział Draghi. "Nie istnieje kompromis między wspieraniem zmian dla podmiotów gospodarczych i fiskalnym zaciskaniem pasa. Wycofywanie się z postawionych wcześniej celów fiskalnych wywołało by natychmiastową reakcję na rynku i wywindowało stopy procentowe jeszcze wyżej."

Komentarz Draghiego wpisuje się w toczącą się obecnie debatę w Europie o tym czy głębsze oszczędności są najlepszą receptą dla krajów stojących w obliczu poważnych recesji i umieszcza go w obozie Angeli Merkel i innych niemieckich urzędników. Jest to tym ważniejsze, że najnowsze prognozy dla Unii Europejskiej są coraz mroczniejsze i wskazują na duże ryzyko recesji w strefie euro. Niektóre rządy, zaczęły opierać się dalszym cięciom wydatków na rzecz podwyżek podatków, choć te mogą tłumić działalność przedsiębiorstw. Zwiększanie podatków konsumpcyjnych może również zwiększyć inflację, co utrudni EBC utrzymywanie niskich stóp procentowych oraz pobudzanie wzrostu.

Draghi z zadowoleniem przyjął względny spokój, który panuje obecnie na europejskich rynkach obligacji w ciągu ostatnich miesięcy. Pozostało jeszcze troche ufności na rynkach, zwłaszcza w walczącej na skraju przepaści południowej Europie, która mimo ogromnego bogactwa kontynentu musiała się już trzy razy zwracać o pomoc do MFW w sprawie pożyczek dla Grecji, Portugalii i Irlandii i wraca ponownie po dodatkową pomoc dla Grecji. Przywódcy strefy euro naciskają także na rynki wschodzące takie jak Chiny o pomoc poprzez zakup obligacji krajów strefy euro lub obligacji wyemitowanych przez fundusz ratunkowy.

"Było mnóstwo rozmów i konsultacji. Słyszę o nich, ale nie widziałem żadnej oficjalnej inwestycji [z Chin] na europejskich rynkach finansowych" powiedział Draghi. Grecja, mimo najnowszego kredytu pomocowego w kwocie 130 mld euro, pozostaje głównym zagrożeniem. Choć Ateny zgodziły się ograniczyć swój dług i zrestrukturyzować gospodarkę, jego przywódcy muszą pokazać, że nadal popierają te działania i wdrożą niezbędne środki.

"Trudno powiedzieć, czy kryzys się skończył", powiedział. Poprarcie dla reform i programów oszczędnościowych będzie testowane w trakcie wyborów, które odbędą się w nadchodzących miesiącach. Grecja i Francja będą miały wybory wiosną tego roku, których zwycięzcy mogą być mniej skłonni do poparcia obecnych uzgodnień.

Wielu europejskich przywódców, na czele z premierem Włoch Mario Monti, chce przesunąć uwagę Europy z cięć wydatków w kierunku stymulowania wzrostu. Premier Monti i premier Hiszpanii Mariano Rajoy wezwali kraje UE do cięższej pracy w kierunku uczynienia gospodarek bardziej konkurencyjnymi, jako sposobu na wspieranie wzrostu i ograniczenie ostrych działań oszczędnościowych. Draghi twierdzi, że surowość oszczędzania, w połączeniu ze zmianami strukturalnymi, jest jedyną opcją dla odnowy gospodarczej. Cięcie wydatków rządowych boli na krótką metę, ale jego negatywne skutki mogą być rekompensowane poprzez potrzebne zmiany strukturalne.

Jego poglądy wspiera także Komisja Europejska, która wydała oświadczenie w którym mówi, że pomimo prognoz recesji w strefie euro w tym roku, rządy "powinny być gotowe do spełnienia celów budżetowych." Ale krytycy zwracają uwagę na to, że skupienie się tylko na surowych cięciach prowadzi do stagnacji w strefy euro, która stanowi około jedną piątą światowej produkcji, co w konsekwencji zagraża globalnemu ożywieniu.

Twierdzenie Draghiego, że uda się zrównoważyć negatywne skutki oszczędności także spotyka się z pewnym sceptycyzmem. Wykorzenienie nieefektywności na rynkach pracy lub cięcia w biurokracji rządowej zmniejszają wzrost w krótkim okresie, bez względu na długoterminowe korzyści, jak zwracają uwagę niektórzy ekonomiści. "On po prostu stara się osłodzić swój przekaz" powiedział Simon Johnson, były główny ekonomista w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. "Wiele z tych reform strukturalnych jest iluzoryczne w najlepszym wypadku na krótką metę ... ale lepsze to niż opowiadanie o strasznych 10 latach, które nadchodzą" powiedział.

Draghi bronił decyzji EBC o osłonie swoich 50 miliardów euro w greckich obligacjach od strat sektora prywatnego w ramach odrębnej umowy pomiędzy Grecją i jej wierzycielami, w ramach której umorzono 107 mld euro zadłużenia. Powiedział, że EBC "jest zdecydowana chronić pieniądze podatników". Prezes Commerzbanku Martin Blessing skrytykował rzekomo dobrowolne umorzenie greckiego długu w stosunku do sektra prywatnego, nazywając je "jako dobrowolne jak spowiedź w czasie hiszpańskiej inkwizycji".

Zdaniem Draghiego po słabym czwartym kwartale, gospodarka strefy euro się stabilizuje. Rządy poczyniły postępy w redukcji deficytu, dzięki czemu gospodarka jest bardziej konkurencyjna. Banki ustabilizowały się, a rynki obligacji znów działają. Portugalia, która zdaniem wielu analityków jest następna w kolejce po Grecji do zwiększenia kredytu ratunkowego nie będzie tego potrzebowała.

Draghi zdobył uznanie ze strony inwestorów w związku z tym jak radzi sobie z kryzysem w ostatnich miesiącach. Obniżył stopy procentowe z powrotem do rekordowych minimów, a w grudniu zalał banki 489 mld euro w tanich trzyletnich pożyczkach. Wszystkie te działania razem wzięte doprowadziły do uspokojenia na rynkach kapitałowych i pomogły sprowadzić w dół rentowności obligacji Włoch i Hiszpanii, krajów postrzeganych jako kluczowe dla zablokowania kryzysu w strefie euro.

Grecki kryzys obnażył jednak wiele słabości strukturalnych euro, które regulowane jest przez wspólną politykę stóp procentowych. Draghi odrzuca jednak krytykę, że Europa nie potrafi poradzić sobie z kryzysem zadłużenia. Ostatnie kroki rządów o stworzeniu wiążących narzędzi do kontroli deficytu są "ważnym osiągnięciem politycznym" i "pierwszy krokiem" w kierunku unii fiskalnej. "Jednym z moich celów jest, abyśmy mieli tak dużo porozumienia w najważniejszych sprawach, jak to możliwe. Musimy robić właściwe rzeczy i musimy je zrobić razem" powiedział Draghi.

czwartek, 1 marca 2012

10 rzeczy które powinieneś wiedzieć o Grecji

Wydaje Ci się, że Grecy to lenie, które nic nie robią tylko leżą i czekają aż przyjdą do nich pieniądze z Europy? Pewnie są i tacy, ale jak ze wszystkim - nie można generalizować. Gazety i internet aż huczy o przykładach niegospodarności w Grecji. Tymczasem poniżej znajdziesz dziesięć informacji o Grecji o których większość gazet nie mówi, albo wyciąga tylko wtedy, gdy jest to dla nich korzystne.

1. Grecki PKB spadł do poziomu sprzed 2004 r. i zajmie około dziesięciu lat aby z powrotem osiągnął poziom sprzed kryzysu. PKB Grecji maleje od 4. kwartału 2008 i obecnie znajduje się na poziomie sprzed 2004 r., a najnowsze prognozy mówią o tym, że nie osiągnie poziomu sprzed kryzysu aż do końca obecnej dekady. Dodajmy do tego, że jak na razie żadne z prognoz się nie sprawdziły i było gorzej niż przewidywano.

2. Przychody z turystyki spadły o 28% od 2000 roku. Kiedy analitycy zastanawiają się jak sprawić, aby grecka gospodarka znów rosła, duży nacisk kładziony jest na turystykę. Ale ten sektor gospodarki znajduje się w dołku. W 2000 roku przychody Grecji z turystyki wyniosły 10 mld euro (na podstawie danych celnych). Dziesięć lat później spadły do 9,6 mld euro co oznacza spadek o 4,5%, ale jeśli uwzględnimy inflację to okaże się że spadek wyniósł 28%. Odzwierciedla to strukturalne zmiany w branży turystycznej w Grecji, które dotyczą sprawiają że jest coraz więcej turystów, którzy wydają mniej pieniędzy. Na spadek miało dodatkowo wpływ przejęcie turystów przez kraje takie jak Turcja czy Hiszpania.

George Papandreu: Nieuczciwa krytyka Grecji

3. Eksport netto dot. przemysłu morskiego spadł o 27% od 2000 roku. W roku 2000 dochody Grecji z żeglugi wyniosły 4,6 mld euro, do roku 2010 liczba ta spadła do 4,5 mld euro, co po uwzględnieniu inflacji oznacza spadek o 27%. Z punktu widzenia handlu, transport morski wpływa na dwie strony równania: chodzi zarówno o pieniądze wydane na zakup statki jak i na koszty związane z obsługą całego tej gałęzi przemysłu.

4. Zebranie 40% zaległości podatkowych pokryłoby cały deficyt za 2011 rok. Słaba ściągalność podatków to duży problem dla systemu fiskalnego Grecji. W czerwcu 2011 r. Ministerstwo Finansów poinformowało, że zaległości podatkowe wyniosły 41 mld euro. Z tej liczby, 90% pochodziło od 6 500 ludzi i 8 200 firm, które zalegały po ponad 150 tys. euro każda. W styczniu 2012 greckie ministerstwo finansów publikowało listę oszustów podatkowych na której znalazło się ponad 4 tysiące nazwisk ludzi, którzy narazili państwo na 15 miliardów euro straty.

5. Pracownicy przedsiębiorstw państwowych (tzw. SOE) zarabiają dwa razy tyle co pracownicy zatrudnieni w sektorze prywatnym. Jednym z powracających tematów dot. Grecji jest ogromna różnica pomiędzy dobrze płatnymi i chronionymi miejscami pracy w sektorze publicznym i nisko płatnymi w sektorze prywatnym. Według danych opublikowanych przez ministerstwo finansów, pracownicy w przedsiębiorstw państwowych zarobili w 2008 r. przeciętnie 38 287 euro, podczas gdy w sektorze prywatnym było to 19 147 euro. To pracownicy sektora państwowego głównie prostowali na ulicach Aten, nie godząc się na niekorzystne dla nich zmiany.

6. Grecy płacą łapówki równie często co Nigeryjczycy i Pakistańczycy. Według Transparency International 18% gospodarstw domowych w Grecji przyznało się do zapłacenia łapówki w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, w porównaniu do średniej w Europie wynoszącej 5%.

7. Jeśli uwzględnić dług prywatny, poziom zadłużenia Grecji byłby jednym z niższych w Europie. Każdy wie, że problemem Grecji jest dług. Ale w rzeczywistości problemem jest tylko dług publiczny. Jeśli analizować poziom zadłużenia dla połączonych długów publicznego i prywatnego to Grecja jest jednym z najmniej zadłużonych społeczeństw w Europie.

W którym kraju żyje się najlepiej?

8. Dług Grecji nagromadził się głównie w latach 80-tych i na początku 90-tych. W 1980 roku dług publiczny Grecji wynosił jedynie 22% PKB by do roku 1993 wzrosnąć do 98% PKB i balansować na tym poziomie przez ponad dziesięć lat, aż do wybuchu obecnego kryzysu. Nawet jeśli założyć, że od końca lat 90-tych Grecy nauczyli się fałszować swoje statystyki, to trzeba uznać, że problem z długiem powstał głównie w czasie tych 13 lat (1980-1993) i został potem utrwalony i doprowadzony do obecnej sytuacji.

9. Grecja miała stosunkowo mały sektor publiczny w 1980 r. Niektórzy uważają, że duży udział greckiego państwa w gospodarce był taki od zawsze. Nie jest to jednak prawda i etatyzm który widzimy teraz zwiększał się po 1980. W 1980 r. wydatki rządowe wynosiły 24% PKB, w roku 1990 liczba ta wzrosła do 45%, a obecnie urosła już nieco skromniej do 51% PKB w 2009 roku. Grecki rząd ma na celu zmniejszenie tej kwoty do 45% PKB w 2015 roku.

10. Względny standard życia w Grecji spadł po roku 1980. W roku 1978 w którym Grecja wstąpiła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (poprzedniczki dzisiejszej Unii Europejskiej) jej PKB per capita był tylko 5% poniżej europejskiej średniej (w PPP). W roku 2000 różnica ta wynosiła już 30%. Z perspektywy czasu, wejście Grecji do EWG jest postrzegane jako gest polityczny, a pod wieloma względami różnica między Grecją i europejską średnią była znacznie niższa w punkcie wejścia niż obecnie. Nie chcę przez to powiedzieć, że członkostwo w UE nie szkodzi, ale nie jest także lekiem na wszystkie problemy.

A Ty wiedziałeś o tym?