czwartek, 12 kwietnia 2012

Policjanta tanio wynajmę

Jeśli myślisz, że informacji o Grecji na moim blogu jest za dużo, to pewnie masz rację. Ale muszę przyznać, że nie było mi łatwo przejść obojętnie obok tego czym za chwilę podzielę się także z Tobą. Życie potrafi zaskakiwać, ale nie spodziewałem się że dojdzie nawet do tego, że każdy Grek, który czuje się zagrożony, gdy idzie odebrać pieniądze z banku może wynająć policjanta z policji EL.AS. Usługa jest dostępna za jedyne 30 euro za godzinę, a za dodatkowe 20 euro można również otrzymać eskortę policjanta na motocyklu lub w towarzystwie psa policyjnego. Helikopter policyjny dostępny jest za 1500 euro, a dla stałych klientów, grecka policja oferuje rabaty!
W projekcie ustawy przygotowanej przez Ministerstwa Ochrony Obywateli i Finansów, mówi się o tym, że cały personel, wszystkie pojazdy mechaniczne, motocykle, samochody i helikoptery należące do policji EL.AS mogą być wynajmowane przez firmy i osoby prywatne. Pełny cennik usług został opublikowany w Dzienniku Ustaw kilka dni temu. Jednak policjanci nie będą mieli dodatkowych korzyści w związku z usługami spoza ich normalnych obowiązków, będą po prostu służyć jako tania siła robocza specjalizująca się w kwestiach bezpieczeństwa.

Rent-A-Cop to plan mający na celu zwiększenie przychodów państwa. Został ujawniony w niedzielnym wydaniu gazety Proto Thema. Zdaniem gazety obecny Minister Ochrony Obywateli i Finansów Chryssochoides nie miał pojęcia o planie, a stosowną decyzję podjął jego poprzednik. Jednak jeśli myślisz, że możesz wynająć greckiego policjanta, aby cię strzegł podczas wypłaty swojej miesięcznej pensji z banku lub zatrudnić psa policyjnego do pomocy w odnalezieniu zagubionych przedmiotów, jesteś w błędzie.

W oświadczeniu grecka policja wyjaśniła, że usługi wynajmu będą dostarczane tylko do eskortowania "transportu materiałów wybuchowych oraz / lub niebezpiecznych materiałów, prywatnych towarów o wysokiej wartości, dzieł sztuki i pieniędzy, usług bezpieczeństwa dla ludności i usług edukacyjnych dla osób fizycznych, a także materiałów i urządzeń do produkcji filmowej i telewizyjnej." Podkreślono także, że usługi te były dostępne bezpłatnie przez wiele lat, podczas gdy w wielu europejskich państwach są one oferowane na tych samych warunkach ale za odpłatnością. Przychody uzyskane w ten sposób będą trafiały wprost do budżetu państwa i zostaną przeznaczone na sfinansowanie modernizacji wyposażenia policji w czasie kryzysu.

Warto zwrócić uwagę, że funkcjonariusze policji i urządzenia, którzy zostaną wynajęci, będą de facto oznaczali zmniejszenie ochrony ze strony policji, która normalnie powinna chronić zwykłych obywateli w kraju o stale rosnącej przestępczości. Niestety coraz większa plaga kradzieży i rozbojów to jeden z przemilczanych skutków kryzysu w tym kraju.

Tymczasem pomoc zwykłym ludziom w wypłaceniu pieniędzy z banku czy opłaceniu podatków i ochronę przed złodziejami i bandytami oferuje w niektórych okręgach Aten prawicowa organizacja "Chrysi Aygi". Eskorta seniorów do banku lub urzędu publicznego przez jej działaczy jest całkowicie bezpłatna. "Chcemy tylko chronić obywateli greckich, którzy czują się niebezpiecznie" jak mówią członkowie Chrysi Aygi.

Rada Miejska w Atenach wydała niedawno oświadczenie w którym stwierdza, że "zabytkowe centrum miasta i inne ważne obszary cierpią z powodu pustynnienia, w związku z wszelkiego rodzaju działalnością przestępczą i przejawami przemocy, brakiem bezpieczeństwa, bezprawiem, zubożeniem znacznej liczby osób - zarówno rdzennych mieszkańców jak i obcokrajowców, nielegalnej prostytucji i handlu narkotykami." Jeśli już nawet oficjalnie mówi się o takim stanie rzeczy, to nie jest tam dobrze!

W Polsce próbuje się nam wmówić, że dłuższa praca uczyni nas szczęśliwszymi, a w Grecji każe się płacić dodatkowy haracz za to, że Policja będzie strzegła bezpieczeństwa obywateli. Na polską policję, to chyba już nikt nie liczy, więc i takie usługi nie cieszyłyby się w u nas powodzeniem.

Żeby nie było, że piszę tylko o Grecji to czas zająć się Niemcami. Wybuchł tam spory skandal po tym jak ujawniono maila, którego na pożegnanie przed emeryturą wysłał do swoich kolegów jeden z pracowników administracji publicznej. - Nie zrobiłem nic w pracy od 14 lat. Od 1998 roku byłem obecny, jednak nic nie robiłem. Dlatego też jestem dobrze przygotowany do przejścia na emeryturę.

Szacuje się, że ten 65-latek zarobił w tym czasie około 745 tysięcy euro i nie kiwnął w zamian nawet palcem! Jego pracodawcą było miasto Menden. List, który pierwotnie trafił do 500 osób opublikowała niemiecka gazeta Die Welt. Burmistrz Menden powiedział, że czuł się "znaczną ilość gniewu", kiedy czytał pocztę, zwłaszcza, że przez 14 lat nigdy nie narzekał na brak pracy. - Tego typu zachowanie mówi samo za siebie. Uważam je za bardzo niepokojące, mówi burmistrz, który nie chce jednak wyjaśniać sprawy dalej. Władze Mendes w wyniku ograniczeń w wydatkach publicznych musiały dokonać znacznych cięć w budżetach. W tym kontekście, opisywana sytacja tym bardziej wydaje się oburzająca.

A jak często Ty masz wrażenie, że nasze urzędasy nic nie robią tylko czekają na emeryturę?

czwartek, 5 kwietnia 2012

Życie na "ślepej wyspie"

Grecka wyspa Zakynthos ma nową nazwę - "ślepa wyspa". Tak nazywają teraz Grecy tę słynącą z weneckich ruin, położoną na turkusowych wodach Morza Jońskiego wyspę. Greckie Ministerstwo Zdrowia wysłało na nią śledczych. Urzędnicy mają sprawdzić prawdziwość podejrzanych statystyk, według których żyje tam niesamowicie duża liczba osób niewidomych. I wszyscy oni zgłosili się po pomoc.

W zeszłym roku udział osób niewidomych wynosił około 1,8 procenta w całkowitej populacji wyspiarzy wynoszącej 39 000. Takie informacje pochodzą z analizy wniosków o rentę inwalidzką z powodu ślepoty dokonanej przez greckie Ministerstwo Zdrowia. Na Zakynthos mieszka więc około dziewięć razy więcej osób niewidomych niż w innych krajach europejskich, porównując się z badaniami opublikowanymi przez Światową Organizację Zdrowia w 2004 r. Wśród wnioskodawców są taksówkarz i łowca ptaków, powiedział lokalny urzędnik.

Zakynthos stała się symbolem rozpowszechnionej wszędzie korupcji, która przyczyniła się do zapaści finansowej Grecji. "Wygląda na to, że niewidomi na Zakynthos rozpoznają tylko kolor pieniędzy" można przeczytać w artykule opublikowanym w gazecie "Ethnos". Ale wyspa ta wcale nie jest wyjątkowa. Fałszywe wnioski o rentę z powodu niepełnosprawności są w plagą w całym kraju i kosztują miliony rządowych euro rocznie. Pod presją międzynarodowych wierzycieli, grecki rząd stara się zwalczać korupcję i obniżać koszty. Ale to jak trudne jest to zadanie pokazuje właśnie przykład z fałszywymi świadczeniami rentowymi. W czasach gdy zmniejsza się płace i emerytury, szczególnie dokładnie ogląda się także każde euro wydane na świadczenia z tytułu niepełnosprawności.

W walce z nadużyciami finansowymi, greckie Ministerstwo Zdrowia zaczęło wzywać wnioskodawców o rentę z tyt. niepełnosprawności. Muszą oni stawić się osobiście lub wysłać swojego przedstawiciela. Są oni także rejestrowani w centralnej bazie danych. Tylko te działania spowodowały, że liczba wniosków w 2011 r. spadła o 36 000. Przedstawiciele ministerstwa wnioskują, że w większości aplikacje te w poprzednich latach były oszustwami - często zdarzało się, że świadczenia były wypłacane rodzinom osób, które już dawno umarły. Dochodziło także do sytuacji w których ludzie płacili lekarzom za wydanie fałszywych zaświadczeń, aby wyłudzić nienależną rentę. Dlatego ministerstwo zdecydowało się posłać na miejsce własnych lekarzy. W tej chwili na Zakinthos do badania zgłosiło się tylko 190 wnioskodawców z prawie 700 odbiorców świadczeń.

Działania te mają na celu umożliwienie, aby ograniczone zasoby finansowe kraju dotarły do tych, którzy są naprawdę w potrzebie, powiedział wiceminister zdrowia Markos Bolaris, który objął stanowisko latem ubiegłego roku. Poprzedni rząd w Atenach musiał ukryć oszustwa. "Nawet jeśli to nie miało znaczenia dla niektórych, dla nas to już nie jest obojętne", powiedział. Tymczasem za nadużycia na Zakynthos winą obarczono byłego prefekta wyspy Dionysiosa Gasparo. Jego podpis był wymagany do zatwierdzenia płatności. Gasparo utrzymuje, że jest niewinny i oskarża wiceministra zdrowia o "gry polityczne", a także wskazuje palcem na Vartzelisa Nikolaosa, okulistę w publicznym szpitalu na wyspie. "Ja nie zaświadczałem, że ktoś jest ślepy", powiedział Gasparo. "To była sprawa okulisty". Vartzelis opuścił swoje stanowisko pod koniec marca - przeszedł na emeryturę. Odrzuca także wszystkie zarzuty o fałszywe diagnozy i przyjmowanie łapówek. "Byłem wyrozumiały, ale zawsze w granicach prawa", powiedział.

Jak nieoficjalnie mówią niektórzy ciężko było przetrwać na wyspie z miesięcznej emerytury w wysokości około 300 euro. Otrzymujący rentę z tyt. ślepoty co drugi miesiąc mogli liczyć na dodatkowe wsparcie ok. 724 euro, a także zniżki na rachunku za prąd. Dlatego ludzie kombinowali, aby móc otrzymywać świadczenia. Kryzys finansowy spowodował jednak, że władze uważniej zaczęły przyglądać się wydawanym pieniądzom i powstał skandal. Przedstawiciele Urzędu Zdrowia i Opieki Społecznej szacują, że na wyspie do świadczenia kwalifikuje się ponad 200 odbiorców.

Osoby na prawdę potrzebujące pomocy powinny ją otrzymać. Współczucie i chęć pomocy powinny odzywać się w każdym człowieku. Ale jeśli cwaniaczki próbują doić system, to trzeba to jak najbardziej napiętnować. Pamiętaj, że te świadczenia nie pochodzą z kosmosu, tylko z Twoich i moich podatków! Na naszej zielonej wyspie też nie jeden przekręcić idzie.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Wampiry czy anioły z MFW?

Znany wszystkim Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który wydaje się być kreowany na jednego ze zbawców pogrążonej w kłopotach Europy ma także na sobie nie małą krytykę. Życie nie jest czarno białe i podobno nie myli się tylko ten kto nic nie robi, a ja proponuję Ci dziś przyjrzeć się z bliska krytyce tej instytucji. O krytyce działań MFW wspominałem już we wpisie o tym jakie wnioski z kryzysu azjatyckiego z lat 1997-98 mogą być przydatne dla walczącej z kryzysem Europy. Większość negatywnych opinii dotyczy warunków udzielanych pożyczek, braku odpowiedzialności i gotowości do udzielania kredytów także dla krajów łamiących prawa człowieka. MFW to krwiożerczy wampir czy anioł?

Wiele ciężkich ataków na MFW dotyczy jego postępowania z okresu kryzysu azjatyckiego. Krytyka koncentruje się głównie na błędnej polityce Funduszu oraz jego procesach instytucjonalnych. Pojawiają się także pytania o jego niezdolność do zarządzania globalną stabilnością finansową i zapobiegania kryzysom ze względu na niemal religijną wiarę jego urzędników w to, że rynek nie może zrobić nic złego i ich upartej odmowy uznania konieczności nadzorowania sił rynkowych.

Jedno jest jasne - MFW stał się jeszcze potężniejszy, decydując o polityce i gospodarczych losach Korei Południowej, Indonezji i Tajlandii, a także innych 80 krajów rozwijających się, które przychodzą jego "strukturalne dostosowania". Dlatego rządy i metody działania tej instytucji są tak dużym źródłem niepokoju. MFW, tak jak Bank Światowy, jest kontrolowany przez kilka bogatych krajów z racji ich ogromnego udziału w całości kapitału Funduszu, ponieważ głosowania w nim są ważone zgodnie z udziałami kapitałowymi poszczególnych krajów. Z 28% kapitału dominujący głos w polityce MFW mają Stany Zjednoczone.

Sekretariat MFW w Waszyngtonie pracuje w ukryciu, opracowując strategie dla 80 krajów będących pod jego kontrolą, w dużej mierze bez udziału i wiedzy samych zainteresowanych. "Umowy" MFW z krajami nie są zazwyczaj publicznie ujawniane. Monopol władzy MFW nad polityką finansowanych krajów (bez uprzedniej otwartej debaty o jej podstawie teoretycznej czy praktycznej) i niemal całkowity brak "przejrzystości" w podejmowaniu decyzji jest całkowitym przeciwieństwem tego czego wymaga się od ratowanego państwa, czyli pełnego otwarcia się na konkurencję i przejrzystość. Ekonomista Joseph Stiglitz krytykował wiele przypadków podejścia monetarystycznego MFW w ostatnich latach. Twierdzi on, że MFW nie wybiera najlepszej możliwej polityki dla poprawy bogactwa krajów rozwijających się i mówi, że MFW może "nie uczestniczy w jakimś spisku, ale jest odzwierciedleniem interesów i ideologii zachodniej społeczności finansowej." Jedno jest pewne - MFW ma oko na to, aby inwestorzy odzyskali swoje pieniądze od zadłużonych krajów, niezależnie od ceny jaką musi ponieść za to 'ratowane' społeczeństwo.

MFW ma 2 300 prawników w Waszyngtonie, przedstawicieli w bankach centralnych zagrożonych krajów i posyła tam także zespoły analityków, doradców i nadzorców. Ale to, co robią, nad czym pracują, czy co warunkuje ich decyzje, jest w dużej mierze zachowane w ścisłej tajemnicy. Prowadzi to do nieporozumień, na przykład, gdy Fundusz wspierał Hongkong i Argentynę w usztywnieniu swoich walut, a z drugiej strony nakazał uwolnienie walut w Azji Południowo-Wschodniej. To jak Fundusz decydował w danym przypadku pozostaje tylko w sferze przypuszczeń. Szef Harvard Institute for International Development, Jeffrey Sachs twierdzi, że MFW wymaga przejrzystości od innych, ale sam nie oferuje publicznego dostępu do dokumentacji swoich decyzji, z wyjątkiem krótkich komunikatów prasowych bez danych potrzebnych do profesjonalnej oceny swoich programów. Z tego powodu nie sposób rozliczyć MFW z jego decyzji.

"Ludzie najbardziej dotknięci przez politykę funduszu mają o jej podstawach małą lub żadną wiedzę", dodaje Sachs. "W Korei MFW nalegał, aby wszyscy kandydaci na prezydenta natychmiast poparli porozumienie, w którego negocjacjach w ogóle nie brali udziału i nie mieli czasu, aby je zrozumieć. Sytuacja była poza ich kontrolą ... To definiuje logikę wiary w to, że mała grupa 1000 ekonomistów z 19-stej ulicy w Waszyngtonie powinna dyktować warunki ekonomiczne życia dla 75 krajów rozwijających się o populacji około 1,4 miliardów ludzi." Sachs szacuje, że średnio siedmiu ekonomistów z MFW zajmuje się sytuacją danego kraju. To jego zdaniem zbyt mało, aby szybko uzyskać szczegółowy obraz tego, co się dzieje i poznać specyfikę konkretnego problemu. "MFW narzucił drakoński program dla Korei w ciągu zaledwie kilku dni, bez głębokiej wiedzy o systemie finansowym tego kraju i bez subtelności, w jaki sposób podejść do tych problemów."

W krajach Azji południowo-wschodniej takich jak Indonezja, Malezja i Tajlandia, MFW wymagał realizacji restrykcyjnej polityki monetarnej poprzez podwyższenie stóp procentowych i restrykcyjnej polityki fiskalnej w celu zmniejszenia deficytu budżetowego i wzmocnienia kursu. Jednak działania te spowodowały, że niewielkie spowolnienie zamieniło się w poważną recesję z masowym wzrostem bezrobocia. MFW "z kamienną twarzą ... obwiniał azjatyckie rządy za ogromne błędy w polityce finansowej", mówi Sachs. Podczas gdy podstawowa prawda o sytuacji tych azjatyckim krajów jest taka, że podstawową przyczyną finansowej katastrofy nie była sama panika. Azja potrzebowała reformy sektora finansowego, ale nie był to wystarczający powód do paniki, która powstała po nagłym wprowadzeniu nieuzasadnionych surowych zmian makroekonomicznych. Z powodu nałożenia nierealistycznie niskiego celu inflacyjnego, MFW nałożyła nakazała Korei brutalnie podnieść stopy procentowe, co zamroziło tamtejszy rynek finansowy. Zdaniem Funduszu miało to "przywrócić i utrzymać spokój na rynkach", ale efekt był całkowicie odwrotny.

Schemat działania MFW podsumował Martin Wolf z Financial Times: "Podobnie jak jelenie na łące, inwestorzy pasą się szczęśliwie, nie zważając na niebezpieczeństwa drapieżników którzy śpią w pobliżu. Potem, gdy zaskoczą ich kłopoty po prostu panikują. MFW stara się nakłonić płochliwe zwierzęta do powrotu z powrotem na żerowisko. Pytanie, czy robi to w najlepszy możliwy sposób? Odpowiedź brzmi nie." Wolf ma trzy najważniejsze zastrzeżenia do tego co robi MFW. Po pierwsze, poprzez wprowadzenie ostrych zmian próbuje wycisnąć z kraju ile się da, co grozi tylko osłabieniem, a nie przywróceniem zaufania inwestorów. Po drugie, kładąc nacisk na szybką liberalizację napływu kapitału, MFW może zwiększyć lukę finansową (zależność kraju od finansowania zagranicznego). Szybka prywatyzacja może także prowadzić do powstawania monopoli, które następnie będą zawyżać ceny. Po trzecie, olbrzymie dofinansowanie może zachęcać do dalszego szaleństwa kredytowego. Kraje z problemem dużego zadłużenia mogą mieć większą pokusę nadużycia, gdyż mają świadomość możliwości uzyskania ratunku, co zachęca je do zaciągania większych pożyczek.

MFW broni się, że ponieważ w każdej sytuacji w której działa ma do czynienia z kryzysem gospodarczym, to niezależnie od polityki którą zaoferuje, nie udałoby się uniknąć trudności. Nie jest możliwa poprawa bilansu płatniczego, bez jakiejś bolesnej korekty. Czasami rządy chcą podjąć bolesne regulacje, ale brak jest do tego woli politycznej. Interwencja MFW umożliwia im takie działania, w celu zabezpieczenia kredytu, a następnie mogą przekazać całą winę za trudności na MFW. Pracownicy Funduszu dodają także, że świadomość istnienia pożyczkodawcy ostatniej instancji stanowi ważny impuls zaufania dla inwestorów. Jest to ważny element odbudowy zaufania w czasie kryzysu finansowego. A ostatecznie nikt nie zmusza do brania kredytów w MFW i przyjmowania ich polityki. Każdy kraj sam dokonuje wyboru czy zaprosić Fundusz do siebie.

I ostatnie zdanie jest chyba najlepszym podsumowaniem. Nawet jeśli MFW jest krwiożerczym wampirem, którego najważniejszym zadaniem jest dopilnowanie aby wyssać całą krew i pieniądze, to ktoś go na tę ucztę zaprasza.

czwartek, 29 marca 2012

W którym kraju w Europie pracuje się najbardziej efektywnie?

Niedawno pisałem o rankingu krajów w których pracuje się najdłużej w Europie. Polska znalazła się tam na wysokiej 4. pozycji ze średnio przepracowanymi w ciągu tygodnia 40.6 h dla pełnego badania i 42.2 h dla tylko pełno zatrudnionych. Ale jak już także wspominałem nie liczy się ilość, ale jakość :-) Tutaj z pomocą przychodzi nam raport OECD badający efektywność siły roboczej za 2010 rok.

Sama metodologia badania była bardzo prosta - dla każdego z krajów OECD wzięto wypracowany w 2010 roku PKB w cenach bieżących wyrażony w walucie krajowej (czyli dla Polski był to złoty, a dla USA dolar), a następnie przeliczono go na PKB w PPP (Purchasing Power Parity - Parytecie Siły Nabywczej) i wyrażono dla każdego kraju w dolarach amerykańskich, tzw. PPP$. W kolejnym kroku sprawdzono ile średnio godzin w roku przepracowała jedna osoba zatrudniona w danym kraju (dla Polski 1 939), a także ile osób było zatrudnionych w danym roku co pozwoliło obliczyć liczbę przepracowanych w danym kraju godzin w ciągu roku. Na koniec wyznaczono ile PKB w PPP$ udało się wypracować w ciągu jednej godziny. Proste? Proste! A oto wyniki:

10 krajów z najlepszymi wynikami:

1. Norwegia
Chociaż pracuje się tam średnio tylko 1 413 h rocznie, to w ciągu każdej godziny przeciętny Norweg wytwarza 75.3 PPP$. Ach ta ropa!

2. Luksemburg
Z 1 616 przepracowanymi godzinami rocznie, statystyczny mieszkaniec tego kraju wytwarza także 75.3 PPP$ w ciągu godziny pracy. Banki?

3. Irlandia
1 540 godzin pracy rocznie pozwala na zwiększenie PKB o 63.5 PPP$ w ciągu każdej z nich.

4. USA
W trakcie 1 695 godzin pracy w roku przeciętny amerykanin zwiększył bogactwo swojego kraju o 59 PPP$.

5. Belgia
Pracując 1 551 godzin w trakcie roku przeciętny Belg wytwarza w trakcie każdej z nich 58.9 PPP$.

6. Holandia
Tylko 1 377 godzin pracy powoliło zwiększyć PKB tego kraju o 58.8 PPP$ w ciągu każdej z nich.

7. Francja
Nie przemęczając się z 1 439 godzinami spędzonymi w pracy w ciągu roku statystyczny Francuz dołożył do PKB 57.7 PPP$.

8. Niemcy
Pracowici (?) Niemcy wcale nie spędzają w pracy każdej wolnej chwili, a tylko 1 408 h w roku, co pozwala wytworzyć w trakcie każdej z nich 53.6 PPP$.

9. Dania
1 537 godzin pracy w trakcie roku daje średni przyrost PKB o 51.3 PPP$ w trakcie każdej z nich.

10. Szwecja
Każdy wiking spędza w pracy 1 624 godziny, z których każda warta jest 49.9 PPP$.

Średnio w Unii Europejskiej pracuje się 1 564 godziny co daje wzrost PKB o 49.7 PPP$. W Polsce jak już pisałem pracujemy średnio 1 939 godzin w trakcie roku, ale pozwala to zwiększyć nasze PKB tylko o skromniutkie 24.7 PPP$ w trakcie każdej z nich, co daje nam czwarte miejsce od końca - tuż przed Rosją (20.6 PPP$). A jak wypadają inne państwa naszego regionu?

Słowenia - 1 676 godzin wartych 34.3 PPP$ każda.
Słowacja - 1 749 godzin z 33.6 PPP$ każda.
Czechy - 1 795 godzin i 29.3 PPP$.
Estonia - 1 880 godzin z 26.4 PPP$.
Węgry - 1 956 godzin po 26.1 PPP$.


Potwierdza się, że nie liczy się ilość, ale jakość. W całym tym zestawieniu wypadamy wręcz fatalnie. Można by powiedzieć - Rodacy, do pracy! Tylko do której zapytają niektórzy... A inni - długo jeszcze?

niedziela, 25 marca 2012

Najgorsze już za nami czy może koniec kryzysu się oddala?

Prezes EBC Mario Draghi daje nadzieję na zakończenie kryzysu finansowego. W swoim wywiadzie dla niemieckiego dziennika Bild powiedział, że "najgorsze już minęło". Choć nadal istnieje ryzyko, to sytuacja nieco się ustabilizowała. W podobnym tonie wypowiadał się członek zarządu EBC, Niemiec Joerg Asmussen, który zaznaczył, że choć jest jeszcze zbyt wcześnie na zakończenie polityki taniego pieniądza to "już teraz musimy zacząć przygotować się do ostrożnego wyjścia". Obie te opinie mają związek z kolejną operacją LTRO (Long-Term Refinancing Operation), w ramach której EBC pożył bankom 530 mld euro na trzy lata z oprocentowaniem 1%. Łączna pomoc EBC dla banków w ramach LTRO wyniosła już ponad 1 bln euro! O tym jak działania EBC wpisują się w politykę antykryzysową pisałem już w tekście o dwóch kręgach kryzysu w strefie euro.

Wpompowanie tak dużych pieniędzy do systemu finansowego, a także udana operacja umorzenia długu Grecji poprawiły nastroje na rynkach. Wzrosła nadzieja na koniec kryzysu zadłużenia. Razem z nią rosną jednak obawy o wzrost inflacji. A podwyższanie stóp procentowych w pogrążonych w recesji gospodarkach tylko pogorszyło by sprawę. EBC nie ma tutaj zbyt dużego pola manewru. Tak duży dopływ taniej gotówki do rynku może prowadzić do powstania bańki spekulacyjnej. Pierwsze jej oznaki widać w rosnących cenach nieruchomości w Niemczech. Na razie nie ma jeszcze powodów do paniki, ale wydaje się, że próby rozruszania gospodarek w Europie mogą skończyć się dużymi problemami w największej z nich.

Całkowicie innego zdania niż Draghi jest Nouriel Roubini, którego zdaniem koniec kryzysu się tylko oddala. Dzieje się tak z kilku powodów - związanych nie tylko bezpośrednio ze strefą euro. Nadal widać co najmniej cztery realne zagrożenia dla osłabienia wzrostu gospodarczego na całym świecie, wpływające na poziom zaufania konsumentów i rynkową wycenę aktywów.

Po pierwsze, strefa euro jest w głębokiej recesji, szczególnie na jej południowych peryferiach, ale teraz także w jej kluczowych krajach. Ostatnie dane wskazują na spadek produkcji w Niemczech i Francji. Narasta kryzys kredytowy w systemie bankowym, a tani pieniądz dostarczony przez EBC został wykorzystany raczej na podreperowanie bilansów i wyników niż na wzrost akcji kredytowej. Proponowane przez europejski nadzór bankowy zmiany oznaczają potrzebę dokapitalizowania tutejszych banków na poziomie 114,7 mld euro! Nie zachęca to do udzielania kolejnych kredytów, a raczej do zmniejszania portfela, sprzedaży aktywów, ograniczania działalności i zwalniania pracowników, o czym pisałem już w swoim tekście. To oczywiście tylko pogarsza recesję.

Jednocześnie, o czym mówił już Stiglitz wspominając o europejskim pakcie samobójczym, polityka oszczędności prowadzi gospodarki strefy euro na jej południowych peryferiach do niekontrolowanego upadku. Oszczędności zamiast naprawiać sytuację, powiększają tylko recesję. Zamiast poprawy sytuacji dojdzie tam do utraty konkurencyjności w związku z perspektywą potrzebnych kolejnych oddłużeń tych gospodarek. W celu przywrócenia konkurencyjności i wzrostu, kraje te muszą dokonać wewnętrznej dewaluacji w stosunku do kursu euro-dolara. Wiąże się to z koniecznością przeprowadzenia wielu bolesnych cięć, co może powodować obawy o niestabilność polityczną i niepokoje społeczne. Dużym testem będą tutaj kwietniowe wybory parlamentarne w Grecji.

Po drugie, widać już oznaki spowolnienia tempa wzrostu w Chinach i innych krajach w Azji. Spadło nie tylko tempo wzrostu eksportu, ale także wzrost importu. Ponadto ceny mieszkań zaczynają spadać i maleją także inwestycje w infrastrukturę. Gospodarka Singapuru skurczyła się pod koniec 2011 roku po raz drugi w ciągu trzech kwartałów. Indyjskie prognozy rządu na 2012 r. mówią o rocznym wzroście PKB o 6.9%, co będzie najniższym wzrostem od 2009 roku. Gospodarka Tajwanu znalazła się w czwartym kwartale 2011 roku w technicznej recesji (dwa kolejne kwartały spadku PKB), a południowokoreańska rosła w tym samym okresie tylko o 0.4% - najwolniej od dwóch lat. Japoński PKB skurczył się o 2.3%, znacząco więcej niż oczekiwano, z powodu wpływu umocnienia jena na eksport. Świat nie kręci się wokół Europy, ale problemy gospodarcze konsumentów na starym kontynencie mogą odbić się czkawką na całym globie.

Po trzecie, wzrost w Ameryce osiągnął już swój szczyt. Restrykcyjna polityka fiskalna będzie zaciskana w 2012 i 2013 roku i - podobnie jak zakończenie ulgi podatkowej - przyczyni się do kryzysu. Dodatkowo konsumpcja prywatna w obliczu problemów z akcją kredytową i na rynku mieszkaniowym będzie nadal minimalna. Aż dwa punkty procentowe z 2.8-procentowego wzrostu gospodarczego w ostatnim kwartale 2011 roku pochodziły ze wzrostu zapasów. Kiedyś miejsce w magazynach się skończy i produkcja stanie.

Po czwarte, rośnie ryzyko geopolityczne na Bliskim Wschodzie. Strach przed reakcją militarną Izraela w sprawie ambicji nuklearnych Iranu powoduje, że ceny ropy naftowej szybują w górę. Nie pomagają także wojna domowa w Syrii, czy niepewność o rozwój sytuacji w Egipcie, Libii i Tunezji po zeszłorocznej arabskiej wiośnie. Pomimo słabego wzrostu gospodarczego w gospodarkach rozwiniętych i spowolnienia gospodarczego na wielu rynkach wschodzących, cena ropy wynosi obecnie ponad 100 dolarów za baryłkę. A pod wpływem lęku o dalszy rozwój sytuacji w regionie może odjechać znacznie wyżej.

Przy tak wielu zagrożeń w tak wielu miejscach, nadal panuje bardzo duża niepewność o rozwój sytuacji na rynkach i przyszłość globalnego wzrostu gospodarczego. Szybkie wpompowanie dużych pieniędzy w rynek pozwoliło złapać trochę oddechu, ale na pewno do trwałego ożywienia jeszcze daleko. Wydaje się, że koniec drugiej fazy kryzysu za nami, ale na horyzoncie widać już trzecią.

czwartek, 22 marca 2012

Najbezpieczniejsze banki 2012

Dziś mam do zaproponowania kolejny wpis dotyczący rankingu przygotowanego przez magazyn Global Finance rankingu najbezpieczniejszych banków na świecie w 2012. Powstał on na bazie ocen wiarygodności kredytowej dokonanej przez agencje Moody’s, Standard&Poor’s oraz Fitch, a także wielkość aktywów każdej z instytucji. Poprzednie edycje tego rankingu za lata 2011 i 2009, znajdziesz pod linkami.

Kryzys zadłużenia nadal szaleje w Europie i obawy o zarażenie się nim od krajów południa Europy ma wpływ na rynek bankowy i prognozy na całym wzrostu na całym świecie. Na zmiany w rankingu wpływ miały także przewroty na Bliskim Wschodzie i w Afryce czy problemy z obniżeniem ratingu kredytowego USA przez standard & Poors. Ponad 40 z 50 największych banków z ubiegłorocznego rankingu pojawiło się znów na tegorocznej liście. Oznacza to, że z dużą dozą prawdopodobieństwa można je uznać na godne zaufania i bezpieczne. "Zdolność kredytowa kontrahenta ma zasadnicze znaczenie dla firm i inwestorów na całym świecie", mówi wydawca Global Finance Joseph D. Giarraputo. "Bardziej niż kiedykolwiek, firmy na całym świecie analizują długoterminową siłę kredytową swoich banków i współpracują tylko z tymi bankami, które mają sprawdzoną wytrzymałości i stabilność."

Na szczycie rankingu bez zmian - nadal najbezpieczniejszym bankiem na świecie jest niemiecki KfW. Ale w końcu to niemiecki bank państwowy, a przez ostatni rok, chyba żaden kraj na świecie nie kojarzył się z bezpieczeństwem finansowym tak często i mocno jak Niemcy. Stąd wynik KfW wcale nie dziwi. Tymczasem jak co roku proponuję przyjrzeć się pozycją instytucji obecnych w Polsce...

8. (-2) Rabobank z Holandii (właściciel Rabobank Polska i akcjonariusz w BGŻ)
19. (-3) HSBC z Wielkiej Brytanii (właściciel HSBC Polska)
20. (+2) Nordea Bank ze Szwecji (właściciel Nordea Bank Polska)
27. (-12) BNP Paribas z Francji (właściciel BNP Paribas Polska)
29. (Nowy) DZ Bank z Niemiec (właściciel DZ Bank Polska)
35. (-2) Deutsche Bank z Niemiec (właściciel Deutsche Bank PBC)
39. (Nowy) DNB Bank z Norwegii (właściciel DnB NORD Bank Polska)
48. (-27) Credit Agricole z Francji (właściciel Credit Agricole Bank Polska)
50. (-40) Banco Santander z Hiszpanii (właściciel m.in. BZ WBK a już nie długo także Kredyt Banku)

W porównaniu z zestawieniem z zeszłego roku z banków obecnych w Polsce w tym nie pojawiło się Societe Generale z Francji (właściciel Eurobanku). I jeszcze krótkie podsumowanie z których krajów pochodzą najbezpieczniejsze banki (jest ich więcej niż 50, gdyż niektóre miejsca zajmowane były ex aequo:

Kanada - 7
Niemcy - 6
Francja - 5
USA - 5
Australia - 4
Holandia - 3
Singapur - 3
Chiny - 2
Japonia - 2
Szwajcaria - 2
Szwecja - 2
Wielka Brytania - 2
Arabia Saudyjska - 1
Finlandia - 1
Katar - 1
Kuwejt - 1
Luksemburg - 1
Norwegia - 1
Tajwan - 1
Zjednoczone Emiraty Arabskie - 1

Pełny ranking znajdziesz tutaj.

niedziela, 18 marca 2012

Choroba holenderska greckiej gospodarki

Choroba holenderska gospodarki oznacza sytuację, gdy w wyniku skupienia się na jednym dziale gospodarki, aspekcie ekonomicznym znaczącemu zaniedbaniu ulegają inne i przez to cała gospodarka zamiast rozwoju przeżywa regres. Często dzieje się tak z powodu zbyt dużej ilości pieniędzy w rękach publicznych. Kiedy rząd nagle otrzymuje dostęp do dużego źródła pieniędzy, tak jak miało to miejsce w Holandii po odkryciu znaczących złóż gazu pod koniec 1960 roku i wykorzystuje te pieniądze do wypłaty świadczeń socjalnych w celu zapewnienia sobie reelekcji, może w wyniku tego łatwo osłabić konkurencyjność gospodarki poprzez zwiększenie inflacji. Firmy w konkurencji z zagranicą mają gorsze warunki, a produkcja przemysłowa rośnie szybciej niż to pożądane.

Spytasz co z tym wspólnego Grecja? Okazuje się że całkiem sporo, gdyż kraj ten przechodzi właśnie swoją własną postać choroby holenderskiej. Co prawda nie z powodu nagłego napływu gotówki po odkryciu jakichś złóż surowca, ale w związku z subwencjami z Unii Europejskiej, które Grecja otrzymywała po swoim wstąpieniu do tej organizacji a także dostępem do taniego pieniądza po przyjęciu euro w 2002 roku. Kiedy Grecy przystąpili do strefy euro, otworzyło im się ogromne okno na świat. Na zewnątrz tego okna były fundusze emerytalne oraz inne osoby zarządzające pieniędzmi inwestorów indywidualnych gotowe do zakupu greckich obligacji rządowych w każdej ilości. Dzięki dużemu dostępowi do rynków finansowych dla greckich papierów rządowych, stopy procentowe spadły tak nisko jak nigdy dotąd. Grecki rząd był w stanie finansować się po śmiesznie niskiej cenie. I wykorzystał tę okazję. Wydatki rządowe wzrosły w znacznie szybszym tempie niż przychody.

Draghi: Koniec europejskiego państwa dobrobytu

Dlaczego fundusze emerytalne i inne instytucje finansowe tak mocno zaangażowały się w greckie papiery rządowe? Bo wszyscy myśleli, że Grecja będąc w strefie euro nigdy nie zbankrutuje. Tego typu opinie głosiło wielu ekspertów i byli oni pewni swego. Niestety nie mieli racji. Konsekwencją tego jest obecny program 'dobrowolnej' redukcji zadłużenia Grecji w ramach którego prywatni inwestorzy przyjmują na siebie część strat związanych z nietrafionymi inwestycjami. Dług publiczny Grecji, mierzony relacją do PKB, ma zostać zmniejszony w wyniku tej operacji ze 160 procent do 120 procent w 2020 r. w optymistycznym wariancie.

Ale drugim nierozwiązanym problemem Grecji pozostaje to jak przyspieszyć wzrost PKB i zwiększyć produkcję. Jak skłonić ludzi w innych częściach świata, aby kupowali więcej greckich produktów i usług, podczas gdy sami Grecy ograniczają własną konsumpcję? Tradycyjną drogą byłaby deprecjacja waluty w połączeniu z zaostrzenia polityki fiskalnej. Ale Grecja nie ma możliwości obniżenia wartości własnego pieniądza, gdyż znajduje się w unii walutowej. W związku z tym rząd stara się ograniczyć płace. Władze kontrolują jednak tylko wynagrodzenia pracowników sektora publicznego, a i oni nie chcą zaakceptować niższego wynagrodzenia. Dodatkowym problemem jest także to, że w Grecji właściwie niewiele się produkuje.

10 rzeczy które powinieneś wiedzieć o Grecji

Wiele osób otwarcie mówi o tym, że winne takiemu stanowi rzeczy są dotacje z Unii. - Niewłaściwie wykorzystane subwencje UE przyczyniły się do obecnego kryzysu gospodarczego w Grecji, powiedział minister gospodarki Michalis Chrisochoidis w wywiadzie dla FAZ. - Z jednej strony braliśmy pieniądze z Unii, ale z drugiej nie inwestowaliśmy ich w nowe i konkurencyjne technologie. Wszystko szło na konsumpcję. Rezultat był taki, że ci, którzy coś produkowali, zamykali swoje zakłady i zakładali firmy importowe, bo na tym dało się zarobić. Na tym właściwie polega klęska naszego kraju. Przez dwa dziesięciolecia zniszczyliśmy naszą bazę produkcyjną, nasz przemysł i tym samym możliwości eksportowe. Dodatkowo w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, po przystąpieniu do strefy euro, mogliśmy pożyczać pieniądze na niski procent i korzystaliśmy z tego nadmiernie. Tak staliśmy się krajem importerem. Polityczni przywódcy nie zrozumieli, że to zły kierunek. Chrisochoidis przyznaje, że subwencje z Unii miały ogromny wpływ na to w jakiej sytuacji znajduje się obecnie Grecja.

Są jednak kraje, które potrafią sobie poradzić z nagłym przypływem świeżej gotówki. Przykładem może być przywoływana w Polsce przy okazji dyskusji o gazie z łupków Norwegia, która ze swoimi dużymi złożami ropy naftowej i gazu poradziła sobie całkiem dobrze z tzw. chorobą holenderską. Ale także nie od razu. Antycykliczna polityka w latach 1970 była zbyt odważna. W 1977 roku deficyt na rachunku obrotów bieżących sięgnął 14 procent PKB - czyli ponad dwukrotnie więcej niż miała Grecja w ostatnich latach. Ale Norwegii udało się zawrócić z tej drogi. Tak zwane "oszczędności lutego" w 1978 roku składały się z głębokich cięć w budżecie państwa i spowodowały osłabienie się korony o 8 procent. Sytuacja kraju poprawiła się, a naprawę finansów państwa wspomogło także podwojenie się cen ropy naftowej kilka lat później. Dziś Norwegia część dochodów z ropy i gazu odkłada w specjalnym funduszu, który inwestuje na rynkach finansowych i ma być poduszką finansową na czasy, gdy zasoby surowców się już skończą.

Kiedyś była ptasia grypa, a teraz mamy chorobę holenderską? ;-) Oby tylko naszej zielonej wyspy nie dopadła!