poniedziałek, 12 grudnia 2011

Czy Islandia może być wzorem dla zadłużonej Europy?

Prawie trzy lata po zapaści gospodarki spowodowanej upadkiem trzech dużych banków wydaje się, że Islandia powoli wychodzi na prostą. Czy można wyciągnąć jakieś wnioski z drogi którą przeszedł ten kraj, aby rozwiązać problemy zadłużonych krajów w Europie?

O kryzysie na Islandii pisałem już na swoim blogu, gdy wspominałem o akcji „Icelanders are NOT terrorists” będącej reakcją na blokadę islandzkich kont w UK po tym jak Islandczycy odmówili zwrotu oszczędności obywateli brytyjskich ulokowanych w upadłym islandzkim banku Icesave.

Jak to się zaczęło?

Jeszcze do niedawna wydawało się, że Islandia to istny raj na ziemi. Przeciętny roczny wzrost PKB wynosił 5% i obywatele tego kraju cały czas bogacili się dzięki wolnorynkowym reformom i deregulacji systemu bankowego. Pozwoliło to temu małemu krajowi stać się jednym z sześciu najbogatszych państw OECD.

Trzy największe islandzkie banki - Kaupthing, Landsbanki i Glitnir, przez lata zaciągały pożyczki w jednych krajach, by później inwestować je z zyskiem w drugich (m.in. w Wielkiej Brytanii). W czasach prosperity i taniego pieniądza taka taktyka przynosiła nie małe zyski, dlatego pożyczano na potęgę. Łączny kapitał inwestycyjny trzech największych islandzkich banków wyniósł ponad 100 mld dol. To aż 888 proc. rocznego PKB Islandii, który wynosi tylko 14 mld dol! Gdy cała gospodarka światowa rosła spłata ogromnych długów nie była problemem, ale splot zaczynającego się w 2008 r. kryzysu i nietrafionych inwestycji na rynkach finansowych wpędził Islandczyków w poważne kłopoty.

Jesienią 2008 r. cały dotychczasowy obraz Islandii prysł jak bańka mydlana. Bankierzy stracili na toksycznych długach miliony koron i do akcji ratunkowej wkroczył rząd. Znacjonalizował trzy największe banki na wyspie i przejął nad nimi kontrolę. Zmusił je do jak najszybszej sprzedaży ich zagranicznych aktywów, aby przetransferować zyski do kraju. Wszystko po to, aby wzmocnić spadającą na łeb na szyję koronę, której kurs w pierwszym roku kryzysu osłabił się względem euro aż o 70 proc!

Ze względu na brak możliwości finansowania się na rynku Islandia poprosiła MFW o pomoc. Po negocjacjach ten zgodził się udzielić wsparcia w postaci 6 mld USD pożyczki. W skład kredytującego konsorcjum weszły wtedy MFW, kraje skandynawskie, Wielka Brytania, Holandia i Polska, która zgodziła się pożyczyć 200 mln USD.

Jak sobie poradzono z kryzysem?

Jedną z inwestycji islandzkiego banku Landsbanki był internetowy Icesave w którym tysiące Brytyjczyków i Holendrów otworzyło konta i trzymało swoje oszczędności. Bank ten oferował dużo wyższe oprocentowanie niż większość brytyjskich instytucji finansowych, więc wiele osób skusiła jego oferta. Jednak po upadłości spółki matki na Islandii, klienci w UK nie mogli wypłacać pieniędzy ze swoich kont. Rozjuszyło to oczywiście Brytyjczyków i Holendrów, którzy zażądali natychmiastowego zwrotu długów.

Islandzki parlament przedstawił ustawę, która miała długiem prywatnych banków (wobec brytyjskich i holenderskich banków) wynoszącym 3,5 mld euro obarczyć islandzkie rodziny na 15 lat ze stopą procentową 5,5 procent. Spowodowało to wybuch niezadowolenia społeczeństwa, które wyszło na ulice i zażądało ogłoszenia referendum w tej sprawie. Sytuacja zrobiła się na prawdę ciężka i prezydent Olafur Grimsson zawetował proponowaną przez parlament ustawę a także ogłosił ogólnonarodowe referendum w tej sprawie. Jego wynik był jednoznaczny i 93% głosujących opowiedziało się za niespłacaniem długu wobec Wlk. Brytanii i Holandii.

W międzyczasie naciskany przez obywateli rząd zarządził sądowe dochodzenia mające ustalić kto odpowiada za kryzys finansowy i bankructwo banków. Ostatecznie specjalna komisja w liczącym 2 tys. stron raporcie wykazała, że kryzys i jego następstwa mogłyby być mniejsze, gdyby politycy i władze w Reykjaviku zareagowały wcześniej i lepiej, zamiast obarczać się wzajemnie odpowiedzialnością. Na szczycie listy winnych znalazło się siedem osób: były premier Geir Haarde, były szef islandzkiego banku centralnego David Oddsson, były minister finansów, jego kolega z resortu gospodarki, dwaj bankowcy banku centralnego oraz szef nadzoru finansowego.

Z dochodzenia wynika, że już w kwietniu 2008 r. nadzór finansowy informował rząd i bank centralny o niskim stanie kapitału własnego trzech islandzkich banków. Odpowiedzialność za to ponoszą islandzcy bankowcy, a nie błędy w europejskich regulacjach finansowych orzekła komisja.

Islandia przystąpiła do renegocjacji z Wielką Brytanią i Holandią sposobu wypłaty odszkodowań dla klientów upadłych banków. Na początku 2011 r. parlament Islandii zatwierdził porozumienie w tej sprawie, które przewiduje wypłacenie Wielkiej Brytanii i Holandii łącznie 3,8 mld euro tytułem utraconych przez ich obywateli wkładów. Nowa ugoda zapewnia Islandii zmniejszenie obciążeń odsetkowych i dogodniejsze terminy spłat. Władze liczą także na to, że 85 proc. należnej do wypłacenia kwoty sfinansuje z własnych środków islandzki bank Landsbanki, który był właścicielem Icesave.

Jaką naukę na przyszłość można wyciągnąć z islandzkiego kryzysu?

Islandia powoli wychodzi z kryzysu. Kraj notuje dodatni wzrost gospodarczy i wraca na rynki kapitałowe, a koszty kontraktów CDS są kilkukrotnie tańsze, niż podobne ubezpieczenia długu Grecji, Irlandii czy Portugalii. Ponieważ kraj pozwolił upaść swoim bankom, nie musiał zwiększać swojego zadłużenia tylko po to, aby wykupywać ich długi. "Islandia postąpiła bardzo dobrze zapewniając, że jej system płatniczy nadal działał, podczas gdy to wierzyciele a nie podatnicy ponieśli ciężar długów banków" powiedział Bloombergowi laureat Nagrody Nobla w ekonomii Joseph Stiglitz. "Z drugiej strony Irlandia zrobił wszystko źle. To chyba najgorszy model." dodał. Przypomnę, że Irlandia znacjonalizowała banki i przejęła ich długi. Tymczasem Islandia nie tworzyła żadnego specjalnego funduszu, który mógłby wykupić długi banków, ale po prostu pozwoliła im upaść.

Jeżeli członek strefy euro pozwoli upaść swoim bankom, cała strefa może ponieść tego konsekwencje w postaci obniżonego ratingu kredytowego i spadku wartości euro. Dodatkowo zgoda na default oznacza, że (przynajmniej tymczasowo) kredytorzy kraju ponoszą stratę. W przypadku obecnego kryzysu są to w większości niemieckie i francuskie banki. Stąd taka motywacja Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozyego, aby nie dopuścić do niewypłacalności, która uderzy głównie w banki z ich krajów i sprowadzi kłopoty także na Francję i Niemcy. To tłumaczy także, dlaczego na włoskie i greckie długi nie chce się składać Wielka Brytania, której instytucje finansowe nie są tam znacząco zaangażowane.

Co dalej z euro?

Na przykładzie Islandii widać jak na dłoni, że to nie niewyobrażalne wręcz dokręcanie śruby zadłużonym społeczeństwom, ale zapewnienie im odpowiednich warunków i możliwości do spłaty zadłużenia w rozsądnym terminie i na uczciwych warunkach pozwoli im wyjść z kryzysu. Próba wyduszenia z ludzi jak najszybciej, jak największych pieniędzy na pewno nie przyniesie niczego dobrego. Skąd w polskich politykach taka potrzeba dołączenia do zrzutki na wykup obcego długu jakbyśmy naszego mieli za mało? Ja nie rozumiem i nie chcę płacić z własnej kieszeni za greckie czy włoskie długi niemieckim i francuskim bankom!

Argentyna - matka wszystkich bankructw

1 komentarz: