W czasie, gdy wszyscy zastanawiają się co dalej z euro i czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla Włoch i innych zadłużonych krajów Europy, pisałem już o tym, że Islandia może być wzorem dla zadłużonej Europy. Tymczasem mamy także inny przykład kraju, który niedawno musiał sobie poradzić z nie lada wyzwaniem. Dziesięć lat temu Argentyna była w stanie podobnym do dzisiejszej Grecji. Kraj ten nie mógł już spłacać swoich długów. Jakie wnioski z tamtego kryzysu mogą być pomocne w przypadku Grecji? Zapraszam Cię do przeczytania wpisu powstałego na bazie artykułu w Handelsblatt.
Buenos Aires dziesięć lat później, Roberto Lavagna siedzi zrelaksowany w swoim jasnym, przestronnym biurze. Jest początek lata na półkuli południowej, na zewnątrz modna Aleja 9-go Lipca jest pełna życia. Kupujący Argentyńczycy wychodzą na miasto, spotykają się w kawiarniach. Na stole stoi najnowsza książka Lavagny - "un país Pensando" co oznacza "Myślenie o kraju". Lavagna robi to często w ostatnich tygodniach, bo zawsze pytają go o to jak to było dziesięć lat temu, gdy Argentyna ogłosiła bankructwo. Rządy pogrążonych w kryzysie krajów południowej Europy pytają w jaki sposób udało mu się doprowadzić do normalności swój kraj po największym bankructwie w historii.
Dzisiaj kraj ma solidne podstawy. Nasiona soi i pszenicy, argentyńskie złoto są poszukiwanymi towarami, a w kraju montuje się także coraz więcej samochodów. Argentyna rośnie stale od prawie dziesięciu lat o osiem do dziewięciu procent rocznie. Lavagna, szczupły mężczyzna w niebieskiej koszuli uśmiecha się ujmująco. Niezwykłe działania polityka, który od kwietnia 2002 do listopada 2005 r. był Ministrem Gospodarki stały się fundamentem dla dzisiejszego boomu.
Tak jak każdemu Argentyńczykowi, również Lavagnie zapadły w pamięci ostatnie tygodnie grudnia 2001 r., gdy ludzie rozpoczęli zamieszki między Świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem, po tym jak Argentyna padła na kolana pod ciężarem długu wynoszącego 140 procent PKB. Kryzys dotknął wszystkich - zubożała klasa średnia, a biedni stali się jeszcze bardziej ubodzy. Gdy konta bankowe zostały zamrożone, ludzie szturmowali banki i sklepy i wszyscy chcieli polować na tych cholernych polityków. "Que se vayan todos" - "tylko skóra i kości". To zdanie wyrażało w tamtym momencie nastrój całego kraju.
W dniu 20 grudnia prezydent Fernando de la Rua uciekł helikopterem przed wściekłym tłumem z Pałacu Prezydenckiego "Casa Rosada". W następnych dniach, które przypominały wojnę domową, zginęło 25 osób. Większość z nich zginęło w starciach między demonstrantami a policją. Ostatecznie największe bankructwo w historii tego państwa kosztowało nie tylko stratę 130 miliardów dolarów, ale także 39 żyć ludzkich.
"Sytuacja w Argentynie była nieskończenie bardziej dramatyczna niż w Grecji", mówi Lavagna. "Nikt nie odzyskał swoich pieniędzy, bieda ogarnęła ponad 50 procent populacji, do łask powrócił ponownie nawet handel wymienny (barter), w który zaangażowanych było sześć milionów ludzi. W Grecji do tego jeszcze długa droga."
W zamieszaniu wywołanym protestami społecznymi przewinęło się czterech prezydentów w dwanaście dni, aż dopiero senatorowi Eduardo Duhalde udało się zasiąść w fotelu prezydenta 2 stycznia i sprawował swoje rządy około 15 miesięcy. Jego pierwszym rozporządzeniem było zakończenie parytetu kursu walutowego wobec dolara, w wyniku czego z dnia na dzień peso straciło trzy czwarte swojej wartości. "To co łączy Argentynę z dzisiejszą Grecją to to, że oba kraje żyły ponad stan", porównuje Lavagna. Roczna recesja, deficyt budżetowy i na rachunku obrotów bieżących, silna waluta, która jest poza kontrolą państwa. Argentyna była odosobnionym krajem w międzynarodowym systemie finansowym. "Ateny są członkiem jednego z najpotężniejszych politycznego i gospodarczego sojuszu świata". Jesienią Argentyna była już dużo dalej.
Prezydent Carlos Menem w 1991 roku związał peso z dolarem w celu walki z hiperinflacją. Pozwoliło to natychmiast ograniczyć inflację i dało ludności nieznana dotąd siłę nabywczą. Argentyńczycy podróżowali po całym świecie, kupowali domy, duże samochody.
Walter Molana ekspert ds. Ameryki Łacińskiej w BCP Securities uważa, że parytet dolara na końcu złamał Argentyńczykom karki. "Rosła tylko konsumpcja, a nie realna siła gospodarcza". Firmy nie były już konkurencyjne, ponieważ towary z importu był dużo tańsze. Od 1995 do 2001 zbankrutowało siedemnaście tysięcy firm. Setki tysięcy miejsc pracy zostało utracone. Chociaż Menem sprywatyzował nierentowne przedsiębiorstwa państwowe to uzyskane w ten sposób pieniądze nie zostały zainwestowane w infrastrukturę, ale wydane na bieżące potrzeby rządu.
W połowie lat dziewięćdziesiątych wybuchł kryzys finansowy w Meksyku, ale został opanowany dzięki entuzjazmowi inwestorów dla Ameryki Łacińskiej. Potem pojawiły się bańki na rynku produktów rolnych, rosła wartość dolara i argentyńskie produkty były coraz rzadziej kupowane. Rząd musiał pożyczać więcej i więcej aż Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który popierał argentyńską neoliberalną ścieżkę zaczął mieć wątpliwości. Także Argentyńczycy zaczęli mieć podejrzenia: "Nie zostało już wiele czasu." Tak rozpoczął się proces wycofywania dużych sum pieniędzy z kraju. Tylko 30 listopada z krajowego systemu finansowego odpłynęło 1.5 miliarda dolarów. Trzy dni później fundusze zostały zamrożone. Kryzys był już na ostatniej prostej.
"Wszystko co MFW sugeruje obecnie Grecja, zalecał również Argentynie", powiedział Lavagna - w dół płace i emerytury, a w górę podatki. "Są to oszczędności kosztem ludności tak, aby banki otrzymały swoje pieniądze z powrotem. Jeśli stosować się do tych zaleceń, to stworzysz program chroniący interesy wierzycieli, ale nie pomoże to rozwiązać problemów kraju i sparaliżuje wszelką działalność gospodarczą." Poprzednicy Lavagna rozmawiali z MFW w sprawie programu restrukturyzacji oraz kredytu na kwotę od 20 do 25 miliardów dolarów. Gdy rozpoczął swoją pracę na stanowisku ministra gospodarki w kwietniu 2002r., razem z Prezydentem Duhalde udali się natychmiast do Waszyngtonu gdzie dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Horst Köhler powiedział, że Argentyna nie dostanie więcej żadnych dodatkowych pieniędzy z funduszu.
Nawet dzisiaj Lavagna opowiada anegdotę o dialogu z Köhlerem: "Musiałem powtórzyć to kilka razy. Köhler myślał, że mnie nie rozumie z powodu mojego angielskiego. Nie mógł uwierzyć, że ktoś chce odrzucić błogosławieństwo MFW" mówi były minister gospodarki - i nie może powstrzymać uśmiechu. "Robiliśmy wszystko zgodnie z zaleceniami MFW" powiedział Lavagna. Ale wystąpiły duże różnice zdań między nami. "Chcieliśmy także wygenerować nadwyżkę budżetową. Naszym pomysłem była restrukturyzacja długu, obniżenie stóp procentowych i wykorzystanie zaoszczędzonych pieniędzy dla dobra kraju." Pieniądze, których Lavagna nie chciał wypłacić na rzecz wierzycieli zostały wykorzystane do stymulacji rynku wewnętrznego, infrastruktury, badań, technologii i edukacji. "Chcieliśmy zmniejszyć inflację, zwiększyć produkcję i tworzyć nowe miejsca pracy". Lavagna wygenerował nadwyżkę budżetową w wysokości 4.5 punktu procentowego PKB.
Prywatni wierzyciele Argentyny musieli zaakceptować 70-procentową redukcję długu. Opór był wielki - nawet do dzisiaj, szczególnie w Niemczech. Kiedy Prezydent Cristina Kirchner składała rok temu wizytę w Berlinie, ostrożnościowo zrezygnowano z lotu rządowym samolotem Tango 01, gdyż niemieccy wierzyciele grozili że mogą go zająć.
Ale kryzys i dewaluacja peso pogrążyła Argentyńczyków w biedzie. Roczny dochód na jednego mieszkańca spadła z 7 400 do 3 300 dolarów. Wiele towarów było dostępnych tylko na czarnym rynku. Nieruchomości straciły znacznie na wartości. W spichlerzu Ameryki Południowej ludzie musieli głodować a tysiące dzieci plądrowały kosze na śmieci w poszukiwaniu jedzenia. Ci, którzy mieli krewnych za granicą, uciekli. Dziesiątki tysięcy Argentyńczyków złożyło wnioski o wizy w Hiszpanii czy Włoszech. Inni przenieśli się do Meksyku.
"Było tak, jakby ktoś zabrał Argentyńczykom grunt spod nóg" mówi psycholog Mónica Arredondo. "Wszystko co ludzie zbudowali na przestrzeni pokoleń, rozpłynęło się w powietrzu." Ponieważ nie było ani pieniędzy, ani kredytów, w całym kraju powstawały ośrodki, gdzie ludzie mogli się wymieniać między sobą, nawet dentyści oferowali swoje zabiegi za żywność. Zdarzały się zakupy nowych samochodów za kilka ton zboża. Około 45 ton soi było potrzebnych na nowego pick-upa. W tym samym czasie około 150 upadłych fabryk, sklepy, hoteli i szpitali zostało przejętych przez pracowników, którzy prowadzili je dalej jako spółdzielnie. Pakowacze, ślusarze i pokojówki stali się nagle przedsiębiorcami i biznesmenami - musieli nauczyć się księgowości, a także sprzedaży. Było to połączenie teorii Adama Smitha i Karola Marksa.
W marcu 2003 roku, 15 miesięcy po tym jak rozpoczął się kryzys wybory prezydenckie wygrał prawie nieznany dotąd gubernator prowincji Santa Cruz - Nestor Kirchner. Pod jego rządami powrócił wzrost gospodarczy i zaufanie do kraju. Słabe peso sprawiło, że kwitł eksport. Argentyna miała również szczęście. Chiński apetyt na soję, pszenicę i inne surowce dał krajowi boom, który trwa do dziś. Z tytułu eksportu towarów rolnych do Argentyny płynie rocznie 35 miliardów dolarów. To podstawowa różnica w stosunku do Grecji.
Dla pogrążonego w kryzysie południowoeuropejskiego kraju Lavagna sugeruje, aby nie iść ortodoksyjną drogą: "Jeśli Grecja postąpi tak jak Argentyna, w ciągu dziesięciu lat znów stanie się konkurencyjna. UE musi wesprzeć ją w konsolidacji budżetu. Albo Ateny wyjdą tymczasowo ze strefy euro, albo będą miały dwie waluty - drachmę wewnątrz niej, a euro na zewnątrz." Można oczywiście dyskutować z opiniami Pana Lavagna, ale ja słyszałem że jak dwie osoby mówią Ci że jesteś pijany to lepiej się połóż. A co Ty sądzisz na ten temat?
* Intencją wpisu nie jest sugerowanie jakoby wszystkie kryzysy spowodowała Argentyna. Tytuł jest przenośnią sugerującą, że kraj ten jako doświadczony kryzysem dużo wcześniej mógłby obecnie służyć swoimi radami dla państw takich jak Grecja.
Buenos Aires dziesięć lat później, Roberto Lavagna siedzi zrelaksowany w swoim jasnym, przestronnym biurze. Jest początek lata na półkuli południowej, na zewnątrz modna Aleja 9-go Lipca jest pełna życia. Kupujący Argentyńczycy wychodzą na miasto, spotykają się w kawiarniach. Na stole stoi najnowsza książka Lavagny - "un país Pensando" co oznacza "Myślenie o kraju". Lavagna robi to często w ostatnich tygodniach, bo zawsze pytają go o to jak to było dziesięć lat temu, gdy Argentyna ogłosiła bankructwo. Rządy pogrążonych w kryzysie krajów południowej Europy pytają w jaki sposób udało mu się doprowadzić do normalności swój kraj po największym bankructwie w historii.
Dzisiaj kraj ma solidne podstawy. Nasiona soi i pszenicy, argentyńskie złoto są poszukiwanymi towarami, a w kraju montuje się także coraz więcej samochodów. Argentyna rośnie stale od prawie dziesięciu lat o osiem do dziewięciu procent rocznie. Lavagna, szczupły mężczyzna w niebieskiej koszuli uśmiecha się ujmująco. Niezwykłe działania polityka, który od kwietnia 2002 do listopada 2005 r. był Ministrem Gospodarki stały się fundamentem dla dzisiejszego boomu.
Tak jak każdemu Argentyńczykowi, również Lavagnie zapadły w pamięci ostatnie tygodnie grudnia 2001 r., gdy ludzie rozpoczęli zamieszki między Świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem, po tym jak Argentyna padła na kolana pod ciężarem długu wynoszącego 140 procent PKB. Kryzys dotknął wszystkich - zubożała klasa średnia, a biedni stali się jeszcze bardziej ubodzy. Gdy konta bankowe zostały zamrożone, ludzie szturmowali banki i sklepy i wszyscy chcieli polować na tych cholernych polityków. "Que se vayan todos" - "tylko skóra i kości". To zdanie wyrażało w tamtym momencie nastrój całego kraju.
W dniu 20 grudnia prezydent Fernando de la Rua uciekł helikopterem przed wściekłym tłumem z Pałacu Prezydenckiego "Casa Rosada". W następnych dniach, które przypominały wojnę domową, zginęło 25 osób. Większość z nich zginęło w starciach między demonstrantami a policją. Ostatecznie największe bankructwo w historii tego państwa kosztowało nie tylko stratę 130 miliardów dolarów, ale także 39 żyć ludzkich.
"Sytuacja w Argentynie była nieskończenie bardziej dramatyczna niż w Grecji", mówi Lavagna. "Nikt nie odzyskał swoich pieniędzy, bieda ogarnęła ponad 50 procent populacji, do łask powrócił ponownie nawet handel wymienny (barter), w który zaangażowanych było sześć milionów ludzi. W Grecji do tego jeszcze długa droga."
W zamieszaniu wywołanym protestami społecznymi przewinęło się czterech prezydentów w dwanaście dni, aż dopiero senatorowi Eduardo Duhalde udało się zasiąść w fotelu prezydenta 2 stycznia i sprawował swoje rządy około 15 miesięcy. Jego pierwszym rozporządzeniem było zakończenie parytetu kursu walutowego wobec dolara, w wyniku czego z dnia na dzień peso straciło trzy czwarte swojej wartości. "To co łączy Argentynę z dzisiejszą Grecją to to, że oba kraje żyły ponad stan", porównuje Lavagna. Roczna recesja, deficyt budżetowy i na rachunku obrotów bieżących, silna waluta, która jest poza kontrolą państwa. Argentyna była odosobnionym krajem w międzynarodowym systemie finansowym. "Ateny są członkiem jednego z najpotężniejszych politycznego i gospodarczego sojuszu świata". Jesienią Argentyna była już dużo dalej.
Prezydent Carlos Menem w 1991 roku związał peso z dolarem w celu walki z hiperinflacją. Pozwoliło to natychmiast ograniczyć inflację i dało ludności nieznana dotąd siłę nabywczą. Argentyńczycy podróżowali po całym świecie, kupowali domy, duże samochody.
Walter Molana ekspert ds. Ameryki Łacińskiej w BCP Securities uważa, że parytet dolara na końcu złamał Argentyńczykom karki. "Rosła tylko konsumpcja, a nie realna siła gospodarcza". Firmy nie były już konkurencyjne, ponieważ towary z importu był dużo tańsze. Od 1995 do 2001 zbankrutowało siedemnaście tysięcy firm. Setki tysięcy miejsc pracy zostało utracone. Chociaż Menem sprywatyzował nierentowne przedsiębiorstwa państwowe to uzyskane w ten sposób pieniądze nie zostały zainwestowane w infrastrukturę, ale wydane na bieżące potrzeby rządu.
W połowie lat dziewięćdziesiątych wybuchł kryzys finansowy w Meksyku, ale został opanowany dzięki entuzjazmowi inwestorów dla Ameryki Łacińskiej. Potem pojawiły się bańki na rynku produktów rolnych, rosła wartość dolara i argentyńskie produkty były coraz rzadziej kupowane. Rząd musiał pożyczać więcej i więcej aż Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który popierał argentyńską neoliberalną ścieżkę zaczął mieć wątpliwości. Także Argentyńczycy zaczęli mieć podejrzenia: "Nie zostało już wiele czasu." Tak rozpoczął się proces wycofywania dużych sum pieniędzy z kraju. Tylko 30 listopada z krajowego systemu finansowego odpłynęło 1.5 miliarda dolarów. Trzy dni później fundusze zostały zamrożone. Kryzys był już na ostatniej prostej.
"Wszystko co MFW sugeruje obecnie Grecja, zalecał również Argentynie", powiedział Lavagna - w dół płace i emerytury, a w górę podatki. "Są to oszczędności kosztem ludności tak, aby banki otrzymały swoje pieniądze z powrotem. Jeśli stosować się do tych zaleceń, to stworzysz program chroniący interesy wierzycieli, ale nie pomoże to rozwiązać problemów kraju i sparaliżuje wszelką działalność gospodarczą." Poprzednicy Lavagna rozmawiali z MFW w sprawie programu restrukturyzacji oraz kredytu na kwotę od 20 do 25 miliardów dolarów. Gdy rozpoczął swoją pracę na stanowisku ministra gospodarki w kwietniu 2002r., razem z Prezydentem Duhalde udali się natychmiast do Waszyngtonu gdzie dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Horst Köhler powiedział, że Argentyna nie dostanie więcej żadnych dodatkowych pieniędzy z funduszu.
Nawet dzisiaj Lavagna opowiada anegdotę o dialogu z Köhlerem: "Musiałem powtórzyć to kilka razy. Köhler myślał, że mnie nie rozumie z powodu mojego angielskiego. Nie mógł uwierzyć, że ktoś chce odrzucić błogosławieństwo MFW" mówi były minister gospodarki - i nie może powstrzymać uśmiechu. "Robiliśmy wszystko zgodnie z zaleceniami MFW" powiedział Lavagna. Ale wystąpiły duże różnice zdań między nami. "Chcieliśmy także wygenerować nadwyżkę budżetową. Naszym pomysłem była restrukturyzacja długu, obniżenie stóp procentowych i wykorzystanie zaoszczędzonych pieniędzy dla dobra kraju." Pieniądze, których Lavagna nie chciał wypłacić na rzecz wierzycieli zostały wykorzystane do stymulacji rynku wewnętrznego, infrastruktury, badań, technologii i edukacji. "Chcieliśmy zmniejszyć inflację, zwiększyć produkcję i tworzyć nowe miejsca pracy". Lavagna wygenerował nadwyżkę budżetową w wysokości 4.5 punktu procentowego PKB.
Prywatni wierzyciele Argentyny musieli zaakceptować 70-procentową redukcję długu. Opór był wielki - nawet do dzisiaj, szczególnie w Niemczech. Kiedy Prezydent Cristina Kirchner składała rok temu wizytę w Berlinie, ostrożnościowo zrezygnowano z lotu rządowym samolotem Tango 01, gdyż niemieccy wierzyciele grozili że mogą go zająć.
Ale kryzys i dewaluacja peso pogrążyła Argentyńczyków w biedzie. Roczny dochód na jednego mieszkańca spadła z 7 400 do 3 300 dolarów. Wiele towarów było dostępnych tylko na czarnym rynku. Nieruchomości straciły znacznie na wartości. W spichlerzu Ameryki Południowej ludzie musieli głodować a tysiące dzieci plądrowały kosze na śmieci w poszukiwaniu jedzenia. Ci, którzy mieli krewnych za granicą, uciekli. Dziesiątki tysięcy Argentyńczyków złożyło wnioski o wizy w Hiszpanii czy Włoszech. Inni przenieśli się do Meksyku.
"Było tak, jakby ktoś zabrał Argentyńczykom grunt spod nóg" mówi psycholog Mónica Arredondo. "Wszystko co ludzie zbudowali na przestrzeni pokoleń, rozpłynęło się w powietrzu." Ponieważ nie było ani pieniędzy, ani kredytów, w całym kraju powstawały ośrodki, gdzie ludzie mogli się wymieniać między sobą, nawet dentyści oferowali swoje zabiegi za żywność. Zdarzały się zakupy nowych samochodów za kilka ton zboża. Około 45 ton soi było potrzebnych na nowego pick-upa. W tym samym czasie około 150 upadłych fabryk, sklepy, hoteli i szpitali zostało przejętych przez pracowników, którzy prowadzili je dalej jako spółdzielnie. Pakowacze, ślusarze i pokojówki stali się nagle przedsiębiorcami i biznesmenami - musieli nauczyć się księgowości, a także sprzedaży. Było to połączenie teorii Adama Smitha i Karola Marksa.
W marcu 2003 roku, 15 miesięcy po tym jak rozpoczął się kryzys wybory prezydenckie wygrał prawie nieznany dotąd gubernator prowincji Santa Cruz - Nestor Kirchner. Pod jego rządami powrócił wzrost gospodarczy i zaufanie do kraju. Słabe peso sprawiło, że kwitł eksport. Argentyna miała również szczęście. Chiński apetyt na soję, pszenicę i inne surowce dał krajowi boom, który trwa do dziś. Z tytułu eksportu towarów rolnych do Argentyny płynie rocznie 35 miliardów dolarów. To podstawowa różnica w stosunku do Grecji.
Dla pogrążonego w kryzysie południowoeuropejskiego kraju Lavagna sugeruje, aby nie iść ortodoksyjną drogą: "Jeśli Grecja postąpi tak jak Argentyna, w ciągu dziesięciu lat znów stanie się konkurencyjna. UE musi wesprzeć ją w konsolidacji budżetu. Albo Ateny wyjdą tymczasowo ze strefy euro, albo będą miały dwie waluty - drachmę wewnątrz niej, a euro na zewnątrz." Można oczywiście dyskutować z opiniami Pana Lavagna, ale ja słyszałem że jak dwie osoby mówią Ci że jesteś pijany to lepiej się połóż. A co Ty sądzisz na ten temat?
* Intencją wpisu nie jest sugerowanie jakoby wszystkie kryzysy spowodowała Argentyna. Tytuł jest przenośnią sugerującą, że kraj ten jako doświadczony kryzysem dużo wcześniej mógłby obecnie służyć swoimi radami dla państw takich jak Grecja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz