środa, 18 lutego 2009

Opcje Pana Piotra

Dziś w ramach wpisu przytoczę tylko kawałki artykułu z Gazety. Cały tekst to historia dwóch Panów - Piotra i Stanisława. Piotr kupił opcje w Raiffeisen a Stanisław w BRE Banku. Ponieważ o BRE już sporo pisałem, to żeby nie być stronniczym podam Ci tylko kawałki o Piotrze.

Firma Piotra - spod Poznania - zatrudnia 55 osób, sprzedaje lakiery przemysłowe w Polsce i świecie. Założył ją ze wspólnikiem 12 lat temu z własnych oszczędności.

Od pięciu lat kilka razy w miesiącu Piotr wizytował zaprzyjaźniony bank. Woził tam gotówką walutę - zapłatę za swoje lakiery. Jeździł do Krzysztofa, swojego opiekuna ze strony Raiffeisen Banku.

Od kiedy się znają? Piotr nawet nie pamięta. Ale będzie dobre sześć-siedem lat. Poznali się na imprezach integracyjnych, które bank urządzał dla najlepszych klientów. Bankier zwierzał się Piotrowi ze spraw rodzinnych: problemów z czwórką dzieci, zakupów, chrztów, komunii. A że bankier jest pobożny, to Piotr myśli: taki człowiek w interesach to skarb.

W marcu zeszłego roku Krzysztof dzwoni do Piotra ze świetną - jak przedstawia - ofertą. - Jest interes do zrobienia - zaczyna. - Wyjątkowy. Tylko dla wybranych klientów. I można tylko zyskać.

I tych słów Piotr jest pewien.

Wtedy Piotr pierwszy raz w życiu usłyszał o CIRS-ach walutowych. A co to? To "instrument do wirtualnej zamiany sumy zobowiązań z jednej waluty na drugą".

Piotr miał 900 tys. euro kredytu w Raiffeisen. Bank powiedział mu: przewalutujemy ci kredyt z euro na jeny. Gdzie korzyść? Kredyt w euro był oprocentowany na 3,5 proc. W jenach tylko na 1 proc. Każdego miesiąca miał płacić ratę mniejszą o 2 tysiące złotych.

Piotr tak to pamięta: - Wytłumaczyli mi, że to czysty zysk, bo oprocentowanie się nie zmieni. Ale nie było mowy, że na kredyt ma wpływ zmiana w kursach jena lub euro.

27 sierpnia - odwiedza go Krzysztof z Raiffeisen Banku i doradza: czas otworzyć transakcję na CIRS-y. A dlaczego akurat teraz? Piotr słyszy, że jen jest na idealnym poziomie i trzeba to koniecznie wykorzystać. No to Piotr dzwoni i łączy się z jakimś maklerem w Warszawie. - Traktowałem wtedy Krzysztofa jak zaufanego doradcę. On mówi: warto. To ja mówię: OK.

Kilka dni później gra w koszykówkę z kumplami. Jest tam dyrektor jednego z poznańskich banków. I mówi mu tak: - Uważaj, człowieku. To jest gra z bankiem. Można dużo stracić.

Gdy otwierał transakcję, euro wobec jena stało 1:162. Teraz jest 1:155. I przypomniał sobie, jak bankowcy mówili: gwarancją zysku jest to, że jen będzie tracił na wartości. A właśnie zyskał. Co to znaczy? Szybko liczy w głowie: na każdym euro stracił właśnie 7 jenów.

A co to z kolei znaczy? Rzuca się do telefonu i dzwoni do tego maklera z Warszawy. - To znaczy, że na razie stracił pan 140 tysięcy złotych - słyszy. - Spokojnie, zalecałbym cierpliwość, bo może być lepiej, kurs odbije i pan zyska - radzi makler.

Piotr ciśnie: - Jak mnie namawialiście, to opiekun bankowy mi z biura prawie nie wychodził. A jak tracę, to nawet telefonu od was nie ma. Dlaczego nikt nie dzwoni i nie doradza zatrzymania transakcji?

Ale makler spokojnie: - Bo po otwarciu transakcji musi pan sam śledzić kurs waluty.

Piotr: - Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, że siedzę przy stoliku pokerowym. Wartość jena wzrasta, karta odchodzi. Kurs w dół, karta wraca.

W końcu Piotr jest stratny milion złotych. I od razu zmienia się podejście banku, który uważa, że ryzyko jest duże i interesy banku są zagrożone. I żąda, by Piotr zdeponował 100 procent straty w depozycie banku. Piotr nie ma takich pieniędzy, a ponieważ jen dalej się umacnia, zamyka transakcję. Bank blokuje mu konta, grozi windykacją.

W końcu do biura Piotra przyszedł Krzysztof. - Powiedział, że bank zamyka mój stary kredyt na milion złotych. I powiedział: "Przepraszam, stary, ale bank potrzebuje pieniędzy, potrzebuje krwi i musi ją ściągnąć, gdzie się da". Czyli byłem im już winien 2,3 mln zł.

Piotr liczy straty, ale już wie, że firma przetrwa. Bo dostał kredyt z innego banku.


Jak odpowiada Raiffeisen? Jego rzecznik Marcin Jedliński: - Przedstawiciel banku zawsze przedstawiał scenariusze możliwych zysków i strat dla transakcji.

I Jedliński dodaje, że dla zysku z jednej transakcji bank nie narażałby przecież na szwank "wieloletnich związków z klientem i reputacji całej instytucji".

Co na to Piotr? Właśnie zmienił bank.

O opcjach mam zamiar napisać jeden z najbliższych wpisów. Tymczasem ten tekst uznałem za tak ciekawy, że bez wahania włożyłem go na stronę. Żeby było jasne - nie uważam, że winny jest tylko Bank. Pan Piotr powinien się dwa razy zastanowić zanim coś podpisał i myślę, że w tekście zabrakło jednego - zgubiła go chciwość! Źródło to tekst na Gazeta.pl

1 komentarz:

  1. Czytałem cały artykuł. Kilka wniosków.
    a) Dziwię się tym przedsiębiorcom, że mogą zakładać istnienie "braku ryzyka" - do stwierdzenia tego faktu nie trzeba posiadać fachowej wiedzy finansowej, a kto jak kto, ale przedsiębiorcy chyba to powinni wiedzieć tym bardziej.
    b) nie przeczytali umowy, jeden zdaje się mówił, że nie ma nic o zagrożeniach. W artykule jest fragment z umowy, że klient bierze na siebie RYZYKO podejmowania decyzji itp. RYZYKO niesie ze sobą pewne zagrożenia, to chyba oczywiste, można było zapytać "jakie" skoro pisze o ryzyku, a skoro nie ma zagrożeń to "po co to sformułowanie".
    c) rzecznicy banków kłamią, sprzedawcy (obojętnie jak się fachowo nazywają stanowiska) stosują standardowe zasady w sprzedaży np.:
    - język korzyści
    - nie mówić klientowi tego o co nie zapyta
    Jeden ponoć pobożny sprzedawca ma niby wyrzuty sumienia, to jakim cudem miał tytuł "sprzedawca roku"?????

    OdpowiedzUsuń