Pewnie większość już słyszała o wypowiedzi Mateusza Morawieckiego – prezesa BZ WBK, o tym że naszym bankom grozi prawdziwe tsunami w tym roku i wiele z nich może mieć problemy z przetrwaniem. Ile w tym prawdy? Zastanówmy się czy banki mają kłopoty.
Pan Morawiecki roztacza taką oto wizję: Banki z jednej strony płacą dużo za depozyty (chociaż to się powoli kończy) i jednocześnie właściwie nie udzielają kredytów, a oprocentowanie tych które jeszcze dają jest zbyt niskie, aby pokryć koszt pieniądza. Jednym słowem bank więcej płaci za depozyt niż zarabia na kredycie. Taki paradoks ekonomii. Powoduje to, że marża odsetkowa banków gwałtownie spada, co pociąga także za sobą spadek zysków.
Nie można zapominać o trzecim problemie, którego M.Morawiecki akurat nie wymienia, a o którym było już słychać przy publikacji przez banki wyników za IV kwartał. Chodzi mi oczywiście o wycenę papierów wartościowych. Duża zmienność rynku powoduje, że wyniki z tej pozycji wahają się jak w kalejdoskopie. Szczególnie dało się to we znaki ING, które popłynęło na polskich euroobligacjach i kosztowało ich to 280 mln PLN!!!
Można pomyśleć, że skoro banki kiedyś zarabiały to jak teraz będą miały straty to mają przecież z czego je pokryć. To prawda – będą pokrywać je ze swoich kapitałów. Banki obowiązują jednak co do nich pewne regulacje - m.in. powinny posiadać współczynnik wypłacalności na poziomie min. 8%, a obecnie Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) rekomenduje, aby zwiększyć jego poziom do 10%. Współczynnik wypłacalności powstaje poprzez podzielenie kapitałów własnych banku przez tzw. wymóg kapitałowy z tytułu różnych ryzyk (w tym 8% aktywów ważonych ryzykiem (RWA)). Można w skrócie powiedzieć, ze im więcej kredytów bank udziela, tym wyższe ma RWA (choć zależy to oczywiście od klasy ryzyka aktywów).
Dochodzimy zatem do sytuacji w której banki będą musiał zwiększyć swoje kapitały albo znacząco ograniczyć akcję kredytową. Biorąc pod uwagę to, że większość zagranicznych central naszych banków ma kłopoty, to pierwsze wyjście jest pewnie mało realne. Aby spełnić wymagania nadzoru banki zostaną zmuszone do jeszcze większego ograniczenia skali działalności. Jak już jednak kiedyś pisałem przykręcenie kurka z kredytami przez Banki pogłębi tylko spowolnienie i na dobre przyniesie nam do Polski recesję. Stąd dość rozsądny moim zdaniem głos prezesa BZ WBK, aby zastanowić się czy w warunkach obecnego kryzysu należy zacieśniać wymagania.
Warto tutaj jeszcze porównać podejście nadzoru w Polsce i USA do walki z kryzysem. W Polsce próbuje się wprowadzać kolejne ograniczenia, które zmniejszają dostępność kredytów i pogarszają wyniki banków. W Stanach jest całkowicie odmiennie. Financial Accounting Standards Board (FASB) wprowadziła właśnie nowe przepisy określające tzw. wartość godziwą (fair value) papierów dłużnych. Pozwalają one na dużo większą swobodę w wycenie i odchodzenie od wyceny rynkowej (mark-to-market), która powoduje ból głowy niejednego prezesa. Trochę naginając można stwierdzić, że będzie można wprowadzić do ksiąg wycenę jaką się tylko będzie chciało. Jasnym jest że to posunięcie pozwoli zmniejszyć odpisy i jednocześnie zwiększyć wyniki banków.
Widać różnicę? Nie oszukujmy się kryzys finansowy przyszedł i do nas. Oczywiście można się obruszać, że to co proponują w USA to kreatywna księgowość, ale na pewno nie pomoże nam to na rynku międzynarodowym jeśli zagraniczne banki będą pokazywały zyski a nasze straty. Trzeba tu znaleźć jakiś rozsądny kompromis, bo w końcu to chodzi o przyszłość nas wszystkich. Inaczej możemy mieć faktycznie prawdziwe tsunami.
piątek, 10 kwietnia 2009
Czy naszym bankom grozi tsunami?
Etykiety:
bank,
inwestycje,
kryzys,
oszczędzanie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz